Manualna skrzynia, zwykły hamulec ręczny, tradycyjne zegary. To wszystko brzmi dzisiaj jak coś nierealnego. Ale nowe Sandero pokazuje, że nadal jest możliwe. To wóz dla tych, którzy nie lubią dzisiejszej motoryzacji.
Sandero w całkiem nowoczesnej formie, oferuje tradycyjną treść. Spodoba się wszystkim, którzy nie mogą pogodzić się z kierunkiem, w jakim zmierza motoryzacja. Nie jest to jednak wóz przestarzały. Wręcz przeciwnie. Jak każda Dacia ma to, co jest niezbędne kierowcy i pasażerom, ale nie zmusza nikogo do zmiany nawyków. Przekonałem się o tym podczas pierwszych jazd nowym modelem.
Nie znoszę sytuacji, gdy wsiadam do auta i zamiast od razu cieszyć się jazdą, muszę uczyć się jego obsługi. Sandero prezentuje niemal rewolucyjne podejście to pewnych znanych z wcześniejszych generacji rozwiązań, ale nadal jest przyjazne kierowcy. Stylistyka jest zupełnie nowa. Całkowicie nowa karoseria i wnętrze. Zajmuje miejsce za kierowcą i przyglądam się kokpitowi. Tradycyjne zegary – super. Tradycyjny hamulec ręczny – doceniam. Lewarek skrzyni przypomina ten zastosowany w Clio. Pokrętła do obsługi wentylacji wnętrza przeniesiono z Dustera, ale sam panel jest nowy. Uwagę zwraca duży, 8-calowy wyświetlacz w konsoli centralnej. Do wyglądu tego elementu miałem najwięcej wątpliwości na etapie zdjęć prasowych. W praktyce robi dobre wrażenie, bo jego obsługa jest niezwykle prosta. Interfejs zawiera jedynie te informacje, które są niezbędne i nie ma tu dodatkowych bajerów. Z perspektywy obsługi w trakcie jazdy to plus.
Podczas prezentacji miałem okazję sprawdzić działanie wbudowanej nawigacji. Mapa jest czytelna, a dodatkowe funkcje to dźwiękowy sygnał informujący o fotoradarach oraz informacja o ograniczeniach prędkości. Informacja dźwiękowa bywa zbyt absorbująca, ale można ją wyłączyć, a i tak piktogramy informacyjne zostają. Domeną Dacii są twarde materiały w kokpicie, ale dla mnie to akurat plus. Ich montaż zawsze był bardzo solidny, żadnych trzasków i skrzypienia. Co mi po lepszych tworzywach, gdy montaż jest słaby? W Sandero po raz pierwszy zastosowano miękkie wstawki – w całej długości kokpitu oraz na drzwiach, tam, gdzie trzyma się łokieć. Kierowcom jeżdżącym w dłuższe trasy spodoba się rozkładany podłokietnik.
Podczas pierwszych jazd miałem okazję sprawdzić dwie wersje nadwoziowe i silnikowe nowego Sandero. Na pierwszy ogień poszła odmiana z silnikiem 1.0 TCe o mocy 100 koni mechanicznych, z fabryczną instalacją LPG. To rozwiązanie, które zastąpiło diesla. I jest imponująco profesjonalne. Do zmiany rodzaju zasilania służy przycisk po lewej stronie kokpitu. Nie ma tu żadnego sztukowania. Komputer pokładowy obsługuje wskazania dotyczące zarówno jazdy na LPG (zasięg, średnie spalanie), jak i na benzynie, w zależności od tego z jakiego paliwa akurat korzystasz. To rozwiązanie zupełnie niespotykane. Dzięki temu, że Sandero z LPG ma dwa zbiorniki paliwa, jego zasięg bez trudu przekroczy 1000 kilometrów. W parze z tym silnikiem oferowana jest sześciobiegowa skrzynia. To wielki plus. Nawet w Clio ten silnik jest oferowany z „piątką”. Dynamika w mieście jest bardzo dobra. 100 koni spokojnie wystarczy. To zresztą najmocniejsza jednostka silnikowa, jaka można mieć w Sandero.
Jednocześnie producent wrócił do oferowania silnika 0,9 TCe o mocy 90 koni. Jednak tym razem w parze z sześciobiegową skrzynią. Taka jednostka pracowała pod maską drugiej odmiany Sandero, którą miałem okazję sprawdzić, czyli wersji Stepway. Wersja bez LPG, ale za to w stylu crossovera. W środku poznasz ją po kolorowych dodatkach. Z zewnątrz – po większym prześwicie, plastikowych nakładkach i relingach na dachu. Obie wersje urosły względem swoich poprzedników. Podoba mi się, że fotele są znacznie wygodniejsze niż w poprzedniej generacji. Mają też dłuższe siedziska. Jedyny mankament odkryty przeze mnie podczas krótkiego testu to brak regulacji wysokości fotela pasażera.
Ceny nowego modelu startują od 40 900 zł, ale najtańsze Sandero ma czarne zderzaki, a w wyposażeniu brak klimatyzacji. Do napędu służy wolnossący silni SCe o mocy 65 koni. Nie będzie to raczej pożądana odmiana. Aby stać się posiadaczem 90-konnej wersji TCe trzeba szykować 49 990 zł. Tu również brak seryjnej klimatyzacji, ale przynajmniej można dokupić ją w opcji za 1700 zł. Znacznie ciekawiej prezentują się wersje Comfort. Sandero w tej specyfikacji kosztuje 52 900 zł, a Sandero Stepway – 56 900zł. Dopłata do 100 konnego silnika 1.0 i instalacji LPG to zaledwie tysiąc złotych. Warto. Najdroższa w cenniku wersja Stepway z automatem CVT i najwyższym wyposażeniem to koszt 62 200zł. Lakier metalizowany to dodatkowy wydatek 2000 zł. Auto można doposażyć w dodatki, które w Dacii nie były dotąd dostępne, jak elektrycznie otwierane okno dachowe, elektryczny hamulec ręczny, czy system bezkluczykowy. Nowe Sandero można już zamawiać u dilerów.
Michał Karczewski, fot. autora, styczeń 2021