Małe auto z automatem to często kiepski wybór. Słaby silnik w połączeniu z automatyczną skrzynią biegów oznacza jeszcze gorsze osiągi. Wygoda tylko w korku i na małych dystansach? Clio walczy z tym stereotypem.

W tym przypadku, jeśli oczekujesz dobrych osiągów musisz sięgnąć właśnie po automatyczną skrzynię. Najmocniejszy silnik nie jest w Clio dostępny z manualem. Standardem jest dwusprzęgłowy automat EDC, którego pracę znacznie poprawiono względem poprzedniej generacji auta. Teraz podoba mi się płynna zmiana biegów. Wygoda w korku? Oczywiście. Jednak z tym silnikiem Clio dobrze radzi sobie także w trasie. Pod maską pracuje czterocylindrowy benzyniak o pojemności 1.3 litra. Ta 130-konna jednostka zapewnia optymalne osiągi. Dla mnie największą zaletą jest jej kultura pracy. Cztery cylindry pod maską miejskiego auta to jeszcze niedawno standard. Dziś niemal biały kruk.

Clio wcale nie jest takie małe. Ponad cztery metry długości sprawiają, że auto dorównało wielkością dawnym kompaktom, a niektóre z nich nawet przerosło. Czuć to szczególnie z przodu. Tam siedzi się wygodnie i nikomu nie powinno brakować miejsca. Cieszy też ergonomia kokpitu. Kolejne centymetry widać w bagażniku. Kufer wystarczy na weekendowy wypad, a nie tylko codzienne zakupy. Najmniej miejsca jest na tylnej kanapie. Ale to raczej standard tej klasy. Dla mnie jedynym problemem jest brak dodatkowego oświetlenia tylnej części wnętrza.

Podoba mi się, że 130-konnym Clio można pojeździć całkiem sportowo. Sprzyja temu sprężyste zawieszenie i bezpośredni układ kierowniczy. Te elementy także wyraźnie poprawiono w porównaniu z poprzednikiem. W lepszym trzymaniu się drogi pomagają niskoprofilowe, 17-calowe opony. Lubię mięsiste fotele i wygodną pozycję za kierownicą. Skrzynia EDC posiada ręczny tryb zmiany biegów, ale nie korzystam z niego. Praca w trybie Comfort jest wystarczająco szybka. Można zmienić parametry wybierając ustawienie sportowe (element systemu MultiSense), ale to dla mnie niepotrzebne. Turbodoładowany silnik znacznie efektywniej pracuje w niższych partiach obrotów. Sportowe ustawienia powodują, że poszczególne przełożenia zmieniane są znacznie później. Gdybym bawił się autem na torze, pewnie doceniłbym taką charakterystykę. Jednak w mieście wolę korzystać z momentu obrotowego.

O wyglądzie nowej generacji Clio pisałem już przy okazji testu wersji 1.0 TCe (test możecie przeczytać tutaj). Auto nadal bardzo mi się podoba, ale w pomarańczowym kolorze bardziej zwraca na siebie uwagę. Wystarczyły niewielkie zmiany stylistyczne względem poprzedniej generacji, aby uzyskać zaskakująco świeży dizajn. We wnętrzu uwagę zwraca 9,3 calowy tablet. Sterowanie i szybkość pracy przypomina smartfona. Tym razem nie zauważyłem przycinania się systemu, co było bolączką egzemplarza testowanego na początku 2020 roku. Renault w kolejnych poliftowych wersjach pozostałych aut ze swojej gamy, zaczyna stosować nowy interfejs, który zadebiutował właśnie w Clio. Jest przyjemny dla oka i da się całkiem sensownie obsługiwać w trakcie jazdy. To ważne, bo systemy wielu innych marek są tak skomplikowane, że znalezienie poszukiwanej funkcji podczas jazdy jest wyjątkowo trudne i przez to niebezpieczne.

W aktualnej generacji Clio trudno znaleźć słabe strony. Szczególnie jeśli pod maską pracuje czterocylindrowy benzyniak. Ja wolałbym połączyć go z manualną, sześciobiegową skrzynią. Nie dlatego, że automat jest kiepski. Działa bardzo dobrze, ale ja lubię sam zmieniać biegi. Taka wersji nie została jednak przewidziana w ofercie. Większość producentów, z tym Renault, ogranicza mocniejsze odmiany, zaopatrzone w ręczne skrzynie. Klienci raczej nie chcą wybierać ich w takiej konfiguracji. Kupując droższe auto oczekują komfortu, jaki oferuje automat. Lepiej jednak przymknąć oko na brak manualnej skrzyni, bo 130-konne 1.3 może być jedną z ostatnich szans na czterocylindrowego benzyniaka pod maską miejskiego auta.

Michał Karczewski, fot. autora, grudzień 2020