Wakacyjna prezentacja nowego SUV-a spod znaku Forda to dla mnie spore zaskoczenie. Auto dostępne w ofercie jest od kilku miesięcy, ale dopiero teraz polski importer zdecydował się na jego „oficjalne” wprowadzenie na rynek. Efekt? Mam przed sobą nowy, bardzo amerykański model Forda.

Amerykański w stylistyce, choć ofertowo w pełni europejski. Chwila na organoleptyczne obcowanie z tym wozem, kilka przejechanych kilometrów i już wiem, że to całkowicie europejska wersja kolejnego globalnego pojazdu Forda. Odkąd polityka firmy przewiduje jednakowo wyglądające auta (oczywiście bez uwzględnienia przepisów danego rynku dot. np. oświetlenia) oferowane zarówno na mało wybrednym amerykańskim rynku, jak i bardzo wymagającym rynku europejskim, każda premiera nowego modelu jest pewna zagadką. Na ile kompromis, który przecież jest w takiej sytuacji konieczny, przeważy szalę na korzyść ciecia kosztów „po amerykańsku”, a na ile trafi w gusta Europejczyków. Ale Edge to koleiny strzał, który nie pozostawia wątpliwości ze europejskie gusta wzięły górę. Przynajmniej jeśli chodzi o wykonanie i prowadzenie. Stylistyka jest najbardziej amerykańska ze wszystkich modeli Forda i chyba najbardziej amerykańska na rynku. No może jeśli nie liczyć pikapów, rdzennie używanych przecież jako konie pociągowe dla farmerów.

Podoba mi się, ze Egde jeździ w sposób do jakiego przyzwyczaiły mnie inne auta tej marki. Jest posłuszny, sztywno zestrojony (może nieco zbyt sztywno jak na rekreacyjne auto), świetnie radzi sobie z zakrętami. Również układ kierowniczy nie ma w sobie cienia rodem z amerykańskich wzorców, które w ogóle nie wymagają zdolności skręcania. Ten zastosowany w nowym Fordzie szybko reaguje na polecenia kierowcy, sprawiając że bez obaw prowadzę to spore, głównie przez swoją muskulaturę, auto. Egde zbudowany został zresztą na platformie modelu S-MAX/Galaxy – samochodów, które choć wiesze, znakomicie się prowadzą. Nie ma tu więc zaskoczenia.

Oferta Edge’a jest następująca. Na polskim rynku do wyboru są jedynie dwa silniki, oba wysokoprężne o pojemności dwóch litrów. Słabszy ma 180 koni mechanicznych, mocniejszy – 210. Podczas prezentacji jeździliśmy tą mocniejszą wersją. Pozostawia dobre wrażenia i świetnie dogaduje się z dwusprzęgłowym automatem PowerShift. Auto dostępne jest w jednym z trzech pakietów wyposażenia – Trend, Titanium i Sport. W planach jest jeszcze Vingale, które będzie się wpisywało w gamę innych modeli debiutujących pod znakiem „Forda dla wybrednych”. Cieszy fakt, że każdy Edge ma seryjny napęd na cztery koła. To wyjątkowo lubiane przeze mnie rozwiązanie poprawia trakcję na nawierzchniach o słabej przyczepności, w zimie ułatwia wyjeżdżanie ze śnieżnej zaspy, a latem pozwala pobawić się na drogach gruntowych. Producent zapewnia, że nawet 100% momentu obrotowego może być w tym aucie przekazane na tylną oś. To rozwiązanie podobne w swym działaniu do Haldex’a, ale udoskonalone przez inżynierów Forda. Dla ciekawskich – ceny Egde’a na polskim  rynku starują od 166 000 złotych.

Michał Karczewski, fot. autora, sierpień 2016