Testowana Fiesta to najlepszy samochodowy „litr” dostępny na rynku. Co więcej – najlepszy trzycylindrowiec. Spodziewałem się, że to może być niezłe auto, w końcu poznałem już zarówno owiany sławą i tytułem silnika roku litrowy motor Forda oraz liznąłem kilku odmian Fiesty, w tym tej najlepszej – ST. Ale w tym przypadku rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Bawiłem się świetnie.

Nie lubię silników trzycylindrowych i nie podchodzę z entuzjazmem do kolejnych nowinek na ich temat. Nowinek, czyli kolejnych konstrukcji tego typu, które niemal co dzień serwują producenci aut. Unijne idiotyzmy związane z ekologią i coraz bardziej wyżyłowanymi normami jakie mają spełniać jednostki napędowe, zabiły już całą masę świetnych jednostek, a wiele innych wykastrowały z parametrów jakie miały dotychczas. Okazało się, że sposobem na ograniczenie spalania (przynajmniej w warunkach laboratoryjnych) i uczynienie silników bardziej ECO, stało się obcięcie jednego cylindra od najpopularniejszej liczby, którą dotychczas było cztery.

Jednak nieparzysta liczba garów, poza zaletami z których cieszą się ekologiczni puryści, ma także wiele wad. Najważniejsze z nich to kiepskie brzmienie silnika, nierówna praca, czy wibracje przenoszące się do wnętrza. Ford opracowując litrowego Ecoobosta okazał się jedyną marką, która jest w stanie sobie z tym poradzić czyt. zapanować nad tymi niedoskonałościami, a z jednej z nich, czyli marnego brzmienia, uczynić nawet atut. Brzmienie Fiesty jest bowiem przyjemne dla ucha, niemal sportowe, ale jednocześnie nienachalne. Tego właśnie brakuje u konkurencji, a szkoda, bo coraz więcej producentów jako podstawowe jednostki swoich miejskich i kompaktowych modeli zaczyna oferować silniki trzycylindrowe.

Kolejne zalety małego Ecoboosta? Proszę bardzo. Przede wszystkim moc – to aż 140 koni z litra pojemności. Do tego 210 Nm maksymalnego momentu, dzięki któremu jednostka żwawo napędza małego Forda od 2000 obr/min. Producent zapewnia o 9 sekundach do setki, ale subiektywnie wyniki wydają się być jeszcze lepsze. To auto po prostu daje przewagę w mieście. Cieszy fakt, że Ford rozbudowuje gamę sportowych odmian swojego miejskiego przeboju, a Red Edition jest tylko jednym z przykładów. Jak dla mnie bardzo udanym pomostem pomiędzy słabszymi wersjami a odmianą ST. Pod względem powadzenia zdecydowanie bliżej jej zresztą do topowej odmiany. Wyraźnie czuć mniejszą siłę wspomagania układu kierowniczego oraz krótszy skok lewarka i większy opór jego pracy – bardzo pożądane przy dynamicznej jeździe. Jakieś minusy? Zauważam jeden. Skrzynia jest tylko pięciobiegowa. Przydała by się „szóstka”, ale oferowana jest tylko w ST.

Poza wszystkimi zaletami napędu jest jeszcze świetne podwozie. Fiesta to najlepiej prowadzące się auto w swojej klasie. Przede wszystkim najbardziej sportowo. Widać to szczególnie w Red Edition gdzie układ kierowniczy pracuje z większym oporem niż w bardziej popularnych odmianach. Precyzja prowadzenia jest dzięki temu znakomita. W połączeniu ze sztywno zestrojonym zawieszeniem dostajemy auto, którym z przyjemnością można pogonić po zakrętach, zostawiając w tyle wiele dużo droższych modeli. Fiesta przy dynamicznym wrzuceniu w zakręt potrafi być nadsterowna, ale jest to nadsterowność, którą łatwo kontrolować i która okazuje się wręcz przyjemna. Nie ma tu z kolei zjawiska podsterowności, a to zasadnicza różnica między ogromną większością miejskich modeli.

Jak na razie ta znakomita, 140 konna wersja dostępna jest tylko wespół z pakietem Red Edition lub Black Edition. Jak widać Ford lubi nawiązywać do swoich korzeni. Ford T dostępny był w każdym kolorze, pod warunkiem, że był to kolor czarny. Najlepsza (nie licząc ST) odmiana Fiesty, dostępna jest w każdym kolorze, pod warunkiem że jest to kolor czarny…lub czerwony. Ja w tej sytuacji wybieram ten drugi. Ale robię to z nadzieją, że wkrótce topowa odmiana litrowego benzyniaka trafi do regularnej oferty wszystkich wersji i będzie ją można połączyć z każdym pakiet wyposażenia.

Michał Karczewski, fot. autora, maj 2015