Na hasło Puma wiele osób ma przed oczami małe, sportowo wyglądające auto, z lat 90-tych. Dynamiczny wóz zbudowany na bazie Fiesty był wtedy obiektem westchnień nie tylko wielu kobiet, ale wielu młodych ludzi, marzących o pierwszym samochodzie.

W latach 90-tych istniała moda na trzydrzwiowe samochody. Jedne z nich miały formę bardziej klasyczną, inne sportową, ale wszystkie były marzeniem młodzieży. Kojarzyły się z szybką jazdą, nawet jeśli miały pod maską najsłabsze silniki. Niektórzy producenci różnicowali wygląd wersji trzy i pięciodrzwiowej tego samego modelu. Puma była wtedy konkurentką Opla Tigry. Gdyby dziś Ford wskrzesił Pumę w dawnej formie, nie miałaby już z kim konkurować. Segment tego rodzaju aut całkowicie wyginął. Zniknęły nawet o wiele bardziej popularne ówcześnie trzydrzwiowe kompakty.

Co jest dziś najpopularniejsze? Oczywiście SUV-y i crossovery. Zatem nie mogło być inaczej. Puma wróciła po latach jako crossover. Niemniej ci którzy pamiętają poprzednie wcielenie auta o tej nazwie, szybko dostrzegą stylistyczne nawiązania. Kształt przednich świateł wydaje się podobny. Również tylne, poziome lampy i obła sylwetka okazują się znajome. Na szczęście wóz jest teraz pięciodrzwiowy. To o wiele wygodniejsze. Ma większy prześwit, bo ludzie to lubią. Takie auto wydaje się bezpieczniejsze i dzięki temu budzi zaufanie kobiet. Ale ma to również sens praktyczny – łatwiej pokonywać miejskie krawężniki. Nowe wcielenie Pumy ma kompaktowe rozmiary i zadziwiająco duży bagażnik. Pod podłogą znajduje się dodatkowo spory schowek, wykończonym łatwym do wytarcia plastikiem.

A skoro tak, to sugestia auta dla aktywnych jest oczywista. Właśnie tak wyobrażam sobie spędzanie czasu z Pumą. Jest na tyle nieduża, że łatwo nią jeździć po mieście. Można też bez problemów spakować się na weekendowy wypad. W testowanej wersji ma do tego całkiem mocny silnik. Topowa benzynowa jednostka ma 155 koni. No może nie do końca taka topowa, bo do oferty dołączyła właśnie odmiana ST. Ale z tych „popularnych” odmian – najmocniejsza. Ale uwaga. Ten silnik ma zaledwie trzy cylindry i litr pojemności. To tak zwana miękka hybryda, czyli jednostka spalinowa wspomagana przez silnik elektryczny. Założenie to poprawna osiągów i zmniejszenie spalania, poprzez odciążenie silnika benzynowego, wtedy, gdy jest to możliwe. Takie rozwiązanie jest obecnie jednym z najmodniejszych. Unijni funkcjonariusze biją brawo, a producenci płacą mniejsze kary. Co ciekawe Puma z tym silnikiem nie ma rażąco lepszych osiągów od 125-konnej odmiany, która nie jest mikrohybrydą. Rożnica to sekunda w przyspieszeniu do setki i dziesięć kilometrów na godzinę w prędkości maksymalnej. Na plus zaliczam manualną, sześciostopniową skrzynię.

W Pumie siedzi się dość wysoko i to mnie nieco zaskakuje, biorąc pod uwagę, że mam do czynienia z odmianą ST-Line. Nie powinno, gdyż wszyscy fani SUV-ów i crossoverów uwielbiają wysoką pozycją za kierownicą. W tym pakiecie zawieszenie jest niższe i twardsze, a kierowca ma do wyboru kilka trybów jazdy. Zamiast tradycyjnych zegarów przed oczami znajduje się w pełni elektroniczny wyświetlacz. Stylizacja wskaźników jest różna w zależności od wybranego trybu. Od razu wybieram sportowy. Wirtualne zegary stają się wtedy czerwone, reakcje silnika na gaz – szybsza, a układ kierowniczy – słabiej wspomagany. Ford nie zawodzi prowadzeniem. Okazuje się, że reinkarnacja po latach ma sens. Można wrócić do żywych w zupełnie innej formie, a jednocześnie nawiązywać stylistycznie do poprzedniego życia. Dawna Puma nie była sportowym autem, choć na takie wyglądała. Dlatego tym bardziej jestem ciekawy nowej odmiany ST.  Mimo zabawnej stylizacji to może być bardzo poważne auto.

Michał Karczewski, fot. autora, grudzień 2020