Nową E klasą Mercedes faktycznie pokazuje klasę. Klasę dla młodych, co mają kasę. To jeden z fajniejszych samochodów jakimi ostatnio jeździłem i spore zaskoczenie…
Zaskoczenie polegające głównie na tym, jak bardzo rożny jest to wóz w stosunku do poprzednika. Jest zupełnie inny, o wiele bardziej dopracowany. Pod każdym względem. Od jakości użytych materiałów, poprzez elektroniczne gadżety, aż po prowadzenie. Najłatwiej odnieść się do poprzedniej generacji, najlepiej ją pamiętam. Ale ten samochód pokazuje jak bardzo rożni się dzisiejsze podejście do limuzyn Mercedesa. Dawniej były to wozy eleganckie, stylowe, stworzone do spokojnej jazdy. Nie mam na myśli modeli zbudowanych we współpracy z Porsche, ale te popularne odmiany. A zatem klasyczne Mercedesy. Producent ze Stuttgartu jest bowiem mistrzem w wytwarzaniu aut klasy średniej wyższej. Pradziadek dzisiejszej E klasy to przecież słynny model W123. Dziadek – legendarny W124. Auta do dziś uznawane za wzór stylu i smaku. Ale jest to styl klasyczny, do bólu przewidywalny. I teraz w zestawieniu tych aut, a nawet poprzedniej E klasy, z nowym modelem, widać jak bardzo zmieniło się podejście Mercedesa to tego segmentu. Nie chodzi nawet oto jak nowoczesnym i nafaszerowanym elektroniką autem jest nowa generacja, ale oto jaką ma formę. Wciśnij przycisk otwierania – reflektory wykonują ruch niczym snop światła latarni morskiej. Zajrzyj do wnętrza. Przez całą jego długość przebiega kolorowe podświetlenie, niczym w dobrej knajpie. Można zmieniać kolory. Można łączyć barwy. W środku, zamiast tradycyjnych zegarów króluje wielki wyświetlacz, łączący w sobie panel wskaźników oraz wielofunkcyjny ekran do obsługi nawigacji i wszelkich multimedialnych bajerów.
Na pierwszy rzut oka widać, że dziś limuzyna spod znaku srebrnej gwiazdy nie jest już klasycznym wozem dla biznesmenów, czy osób z sentymentem wspominających klasyczne modele tej marki, a autem kierowanym do dużo młodszej klienteli. Takiej, która lubi wyskoczyć do klubu, pokazać się w modnym towarzystwie. Nowej E klasie znacznie bliżej do BMW niż kiedykolwiek. I nie chodzi o to, że BMW jest dla Mercedesa wzorem. Chodzi o styl. Dawniej te auta dzieliła stylistyczna przepaść. Dziś, szczególnie gdy przeglądam zdjęcia E klasy ujętej z profilu, nie mogę pozbyć się wrażenia, że tę linie okien, te klamki, tę dynamikę przetłoczeń już gdzieś widziałem. Tak, mam na myśli serię 5. Ale mimo podobieństw, auto zachowało sporo elegancji i indywidualnych cech. Nie jest może oryginalne na tle innych modeli producenta, bo obecna linia stylistyczna jest niemal taka sama od C do S klasy. Ale podoba mi się, że w parze z dynamiczną stylizacją idzie także świetne prowadzenie. Ten wóz prowadzi się bezpośrednio i pewnie. Nie ma w nim śladu rozbujanej kanapy. Powiedziałbym, że zawieszenie jest wręcz sztywne. A po zmianie trybu w jakim pracuje auto na ten nazwany Sport +, reakcja na wciśniecie gazu jest wręcz zadziwiająca. Auto strzela do przodu jak z procy.
Wierzę z zapewnienia producenta mówiące o przyspieszeniu na poziomie 6,2 sekundy do setki. Jest to zresztą wóz o wielu obliczach. Wszystko dzięki hybrydowej odmianie. Można nim jeździć dynamicznie, wręcz sportowo. Pozwala na to zarówno zawieszenie, jak i układ kierowniczy. Można jeździć w tradycyjnym, komfortowym ustawieniu. Ale można też poruszać się bezemisyjnie, korzystając tylko z silnika elektrycznego. Ładuje się sam w czasie jazdy, odzyskując energię (bardzo efektywnie). Ale można go też naładować ze stacji miejskiego lądowania lub domowego gniazdka (plug-in). Dawno nie widziałem tak wszechstronnego auta. Wychodzi na to, że można się w nim przyczepić jedynie do szczegółów. Mnie nie podoba się obsługa systemu audio, za pomocą pokrętła w tunelu środkowym. Szkoda, bo zestaw marki Burmester gra świetnie. Żałuję też, że nie ma tu slotu na płytę CD. Ale cóż – ma być nowocześnie i jest. Muzyka gra z pena. Mercedesie – jesteś młodzieżowym autem.
Michał Karczewski, fot. autora, styczeń 2018