Citigo jest mistrzem walki o każdy centymetr miejskiej przestrzeni. Problemy z parkowaniem, korki, czy konieczność wykorzystywania najmniejszej luki, to miejska codzienność. I auta segmentu B, szczególnie te współczesne, czyli mające gabaryty kompaktów, często mają z tym problem. Tu potrzebny jest mniejszy model.
Citigo nie ma problemów z parkowaniem. Lepszy jest tylko smart. Ale uwaga. Niewielkie gabaryty zewnętrzne mogą sugerować, że to ciasne i niewygodne auto. Błąd. Pudełkowa stylistyka spowodowała, że w środku wygospodarowano masę miejsca. To mi się podoba – nie brakuje przestrzeni w kabinie, a i bagażnik jest całkiem spory. W środku Citigo czuje się jak w aucie o klasę większym. Do tego podoba mi się prostota kokpitu. Jest tu jedynie to co niezbędne. Kilka przycisków w konsoli środkowej, tradycyjne zegary. Testowana wersja została wyposażona wyjątkowo bogato – podgrzewane przednie fotele, automatyczne światła, hill holder, automatyczna klima. Do tego ładne 15-calowe alufelgi. W segmencie najmniejszych aut nie są to często spotykane rozwiązania. W poliftowych Citigo znalazło się też radio z kolorowym wyświetlaczem i choć jego obsługa jest dość prymitywna, jak na dzisiejszej standardy (brak dotykowego ekranu), to podoba mi się, że ma funkcję bluetooth, dzięki której mogę połączyć smartfon i słuchać muzyki za pomocy aplikacji streamingowej. Jakość dźwięku jest zresztą zadziwiająco dobra, szczególnie biorąc pod uwagę że nie ma tu sprzętu sygnowanego logo znanej marki. I jeszcze jedno – samo parowanie urządzenia trwa tylko chwilę. Nie jest to takie oczywiste – ostatnio w Mercedesie i Fiacie musiałem się z tym nieco namocować.
Citigo występuje w dwóch wersjach silnikowych. Albo inaczej – z jednym silnikiem, ale w dwóch odmianach mocy. Tym razem miałem okazję jeździć tą mocniejszą, czyli 75-konna odmianą. I widać, że jest to wersja stworzona z myślą o tych, których mimo całego miejskiego przeznaczenia tego modelu, chcą go czasem eksploatować także w trasie. Przy niskich obrotach i miejskich prędkościach nie widzę bowiem różnicy miedzy eksploatacją odmiany 60 i 75 konnej. Dzieje się tak dlatego, że obie wersje mają tę samą wartość maksymalnego momentu, uzyskiwaną w tym samym zakresie obrotów. Jeśli ktoś chce jeździć tym autem tylko po mieście, nie ma sensu dopłacać. Natomiast przy wyższych prędkościach mocniejsza odmiana jest przyjemniejsza w użytkowaniu. Mniej się męczy i rozwija wyższą prędkość maksymalną. Spalanie w obu przypadkach jest podobne, czyli śladowe. Citigo to bardzo oszczędny samochód, który potwierdza, że aby jeździć tanio nie trzeba mieć diesla.
Żeby jednak nie było tak słodko, są też minusy. Po pierwsze słabe oświetlenie wnętrza. W nocy, z tyłu, po otwarciu drzwi, jest po prostu ciemno. Schowek przed pasażerem w ogóle nie jest oświetlony. Podobnie przyciski w drzwiach. Drugi problem to cena. Tak małe auta jak Citigo nie mają w Polsce łatwo, bo tu liczy się to ile najwięcej samochodu da się kupić za daną kwotę. Wersja Style z 75-konnym silnikiem kosztuje prawie 45 tysięcy. Ma w wyposażeniu sporo, ale do poziomu testowanego egzemplarza trochę jej brakuje. Po dodaniu opcji cena przekracza 50 tysięcy. To dużo jak na tak małe auto, które z reguły będzie pełnić funkcję drugiego w rodzinie. Dlatego Citigo jest wybierany głównie w ubogich odmianach i głównie przez floty. Jeśli natomiast jesteś zdecydowany na taki typowo miejski pojazd, to Citigo z całą pewnością można polecić. To świetne auto.
Michał Karczewski, fot. autora, styczeń 2019