Lubie sportowe auta, ale są one drogie i mało funkcjonalne. Mimo świetnych osiągów i wyglądu, który zwraca uwagę, nie dają frajdy w codziennym użytkowaniu. Dobrze się nimi przejechać, ale mieć – już niekoniecznie.

Co innego hot-hatche. Topowe wersje miejskich i kompaktowych aut mają z reguły wszystkie zalety swoich bazowych wersji, ale oferują sportowe osiągi i bojowy wygląd. W dodatku kosztują o wiele mniej niż prawdziwie sportowe wozy. Emocje, jakie można uzyskać za ich kierownicami, często potrafią przyspieszyć bicie serca. Ale co, gdy boisz się zostać posądzony o kryzys wieku średniego, a żona nie najlepiej reaguje na informację o tym, że to właściwie sportowe auto, tyle że ubrane w karoserie miejskiego pojazdu? – Wiesz kochanie, ten wóz kosztuje wprawdzie dwa razy tyle ile podstawowa wersja, którą widziałaś w salonie, ale za to ma lepszy silnik. Próbujesz zbywać niewygodne pytania, ale to na nic. I tak jest za drogo. A w dodatku żona upiera się, że tak mocne auto nie jest wam potrzebne, a na dojazdy do pracy i wakacje raz w roku, wystarczy ten tańszy. Przecież wygląda prawie tak samo.

No właśnie, to co dla niektórych jest tym „prawie”, dla ciebie ma duże znaczenie. Chcesz mieć auto, które nie tylko dobrze jeździ, ale też fajnie wygląda. Najlepiej jak ta topowa, najmocniejsza odmiana, której, jak ustaliliśmy, nie kupicie. Jest jednak rozwiązanie. Jeśli myślisz o kompaktowym hot-hatchu, to na pewno bierzesz pod uwagę także Hyundaia i30 N. Auto, które zaskoczyło swoim dopracowaniem i skutecznością. To znakomity wóz. Ale nie będziesz go miał. Możesz za to kupić odmianę N line. Wersję, która okazuje się być pomiędzy cywilnymi odmianami, a tą najbardziej sportową, przy czym bliżej jej do sportu. Nie jest nieudolną protezą, dla tych co mają mniej kasy. A rozwiązaniem, które wielu osobom pomoże połączyć chęć posiadania, zwykłego, rozsądnego auta, z zamiłowaniem do samochodów sportowych. I dla tych, którzy wygląd stawiają na równi z użytecznością.

Podobnie jak N, to w pełni użyteczna odmiana rodzinnego hatchbacka. Ma tyle samo przestrzeni w kabinie, spory kufer i pięciodrzwiowe nadwozie. Doskonale sprawdzi się na dojazdy do pracy i spełni oczekiwania dotyczące wakacyjnego wyjazdu. Ale jednocześnie na jej widok sąsiad nie stwierdzi, że jesteś niedojrzałym emocjonalnie dzieciakiem, który wybiera sportowe wersje, zamiast tych prawdziwie rodzinnych, co akurat dla ciebie jest komplementem, a i żona szybko stanie po twojej stronie i zripostuje, że to wcale nie sportowe auto, tylko tak wygląda.

Oboje nie muszą wiedzieć, że zmiany są tu większe niż tylko stylistyka. Zadbano o to, aby N line dawało maksymalnie sportowe wrażenia z jazdy. Wóz ma zmienione zawieszenie – jest usztywnione i obniżone. Ma też zmodyfikowany układ kierowniczy. Dzięki temu prowadzenie jest bardziej bezpośrednie i choć nie jest to samochód na tor, w zakrętach zaskoczy wielu miejskich ścigantów, którzy jeszcze przed chwilą, gdy zrównaliście się na światłach, drwili z Hyundaia.

Zmiany w podwoziu to jednak nie jedyne różnice miedzy N line o standardową odmianą. Jest wiele nawiązań do serii N, jak zmienione zderzaki, 18-calowe alufelgi, czarne lusterka i reflektory, czy podwójna końcówka wydechu. Ale żadne z tych elementów nie są kopiami tych zastosowanych w N. To dobrze, bo z jednej strony świadczy o kreatywności stylistów, a z drugiej nie uderza w tych, który zapłacili więcej i wybrali prawdziwą N-kę. Ale najbardziej podoba mi się, że modyfikacje nie zostały ograniczone do karoserii. W środku zastosowano wygodne, sportowe fotele, zmienioną kierownicę i gałkę zmiany biegów, a także metalowe nakładki na pedały. Nie jest to komplet modyfikacji znany z N, ale zmiany są na tyle widoczne, że dają poczucie jazdy usportowionym modelem.

Do spójnej całości pasuje także 140-konny, benzynowy silnik 1.4 turbo. To jedyny motor dostępny w tej wersji, ale jednocześnie najmocniejsza jednostka w „cywilnej” gamie i30. Dla mnie najważniejsze jest, że daje przewagę w mieście i dobrze radzi sobie na niskich obrotach, czyli w tym najbardziej użytecznym zakresie. W trasie też jest w porządku, ale tu we znaki daje się największy minus auta – zbyt słabe wyciszenie. Winowajcą nie jest jedynie zmieniony wydech – on akurat mnie przekonuje, bo ładnie, basowo brzmi na niskich obrotach. Brakuje tylko strzałów znanych z N-ki. One niestety są dostępne jedynie w parze z tą prawdziwie sportową odmianą. A to wymaga wyłożenia dodatkowych środków. Czy warto zatem wybrać N line? Jeśli cenisz połączenie codziennej użyteczności ze sportową stylizacją, a ponadto oglądasz każdą złotówkę dwa razy, na pewno. N-ka zapewnia jednak znacznie więcej frajdy, jest prawdziwe sportowym wozem w nadwoziu kompakta, zatem ja wybrałbym właśnie tę odmianę.

Michał Karczewski, fot. autora, październik 2019