Lepsze jest wrogiem dobrego. Poprawianie tak dobrego auta jak Fiesta ST wydało mi się bez sensu. Na szczęście Ford nie ograniczył się jedynie do dodania 18 koni mechanicznych. Zmiany idą dużo dalej.

Wersja ST 200 dobrze wpisuje się w dotychczasową praktykę, gdzie najmocniejsza odmiana modelu pojawia się pod koniec cyklu produkcyjnego danej generacji. Tak jest z Focusem. Tak też jest z Fiestą. Mamy wiec pożegnanie świetnej generacji miejskiego Forda, za którym będę tęsknił, bo kolejna wydaje się o wiele bardziej kobieca. Jednocześnie jest to pożegnanie w wielkim stylu.

Pierwszy, drugi, trzeci rzut oka na topową Fieste. Gdyby nie emblemat na tylnej klepie, ciężko byłoby się zorientować, że nie jest to ST. Może jeszcze kolor. Ten szaroniebieski lakier zarezerwowany jest tylko dla tej odmiany. Jest to zresztą jedyny kolor w jakim jest dostępna. Ale poza tym wszelkie detale znane są już ze zwykłej wersji. Zarówno tamta jak i ta wyglądają świetnie, ale nie to jest w tym aucie najważniejsze. Istotą ST 200 są modyfikacje techniczne.

Zawieszenie. Podobnie jak w wersji ST jest ono obniżone o 15 mm w stosunku do zwykłej Fiesty. Ford zapewnia, że w stosunku do ST zmniejszono sztywność amortyzatorów, tak aby jazda była bardziej komfortowa. Ale jednocześnie zmieniona kąt pod jakim ustawione są koła względem osi, przez co auto jeszcze lepiej radzi sobie w zakrętach. Zwiększono sztywność belki skrętnej tylnego zawieszenia oraz średnicę stabilizatora przedniego zawieszenia. Producent zapewnia, że prowadzenie jest z jednej strony bardziej komfortowe, a z drugiej precyzyjniejsze, ale w wersji ST było już ono tak dobre, że trudno wyczuć wyraźne różnice. Auto po prostu świetnie jeździ, ale jego żywioł to nie długie proste, a zakręty. Potrafi być w nich przyjemnie nadsterowne, ale jednocześnie łatwe do opanowania.

Silnik. Pod maską znalazła się tak sama jednostka, która napędza ST – turbobenzynowy silnik  1.6, tym razem o zwiększonej do 200 koni mechanicznych mocy. Ale ta zmiana jest tu najmniej ważna. Istotniejsza to inne mapowanie silnika, sporo większy moment obrotowy (290 Nm kontra 240 Nm w ST) oraz funkcja overboost (uzyskiwana przez mocne wciśniecie pedału gazu), która pozwala uzyskać 215 KM i 320 Nm momentu obrotowego przez 20 sekund na 3. i 4. biegu, przy 5750 obr./min. Kolejna zmiana – przełożenie przekładni głównej zmienione z 3.82 w ST na 4.06. Efekt to wyższe obroty na poszczególnych biegach przy tej samej prędkości. Czasy przyspieszeń na 5. i 6. biegu są wyraźnie lepsze.

Jazda. Ford ma jakiś wyjątkowy talent do robienia aut, z którymi bardzo szybko można zżyć się tak, że nie chce się  z nich wysiadać. Wygodna pozycja za kierownicą, przyjemna praca lewarka zmiany biegów i sprzęgła, łatwe dozowanie hamulców, precyzyjny układ kierowniczy, który nie jest zbyt mocno wspomagany. To wszystko wpływa na ogólna frajdę z jazdy. Tak jest w przypadku Fiesty. Lubie wersje ST, bo do powyższych cech dorzuca świetny, żywiołowy napęd. Daje przewagę w mieście i pozwala pobawić się na torze. Podoba mi się, że w ST200 popracowano nad jeszcze lepszych prowadzeniem, ale ważniejsza jest unikatowość tej odmiany i to, że Ford żegna się nią z aktualną generacją swojego miejskiego modelu.

Osoby, które kupią ST200, mają znakomity materiał na przyszłego klasyka. Wystarczy trochę się nią pobawić, a następnie zamknąć na dwie dekady w ciepłym garażu. Potem będzie to wielki rarytas. Ale nawet teraz na polskich drogach okaże się rzadkością. Cena odmiany ST200 jest sporo wyższa od ST. Natomiast ilość zmian technicznych jakich dokonano sprawia, że dla prawdziwego fana małych hot-hatchy wybór powinien być oczywisty.