Suzuki Ignis to unikatowy wóz. Na naszym rynku, obok Fiata Pandy, jest jednym z dwóch modeli segmentu A, z napędem na cztery koła. To pozornie absurdalne rozwiązanie w małym aucie ma jednak swój sens.
Okazuje się bowiem, że Ignis to świetne auto do zabawy. Już sam wygląd przywodzi na myśl resoraka. Tyle, że w skali 1:1. Takie kieszonkowe auto raczej nie sprawdzi się jako jedyny wóz w domu, choć i tak jest zaskakująco przestronne. Doskonale za to nadaje się do przemieszczania po ulicach zatłoczonych miast i parkowania tam, gdzie inne samochody się nie zmieszczą. Zabawkowy wygląd Ignisa to rzecz gustu, ale podoba mi się, że jest dostępny w jaskrawych kolorach i kilku wersjach malowania lub oklejenia. Po odrobinie szaleństwa w konfiguratorze, pod twoim domem może stać duży matchbox. Mnie najbardziej przekonuje jednak napęd na cztery koła.
W takim maluchu do unikatowa cecha. Napęd w najmniejszym Suzuki przekazywany jest na przód, a w przypadku uślizgu któregoś z kół przedniej osi, automatycznie dołączana jest tylna. Producent nazywa to systemem AllGrip, jednak tu, w przeciwieństwie do Vitary, nie ma pokrętła do zmiany ustawień napędu. O wszystkim decyduje elektronika. I trzeba przyznać, że robi to całkiem sprawnie. Taki napęd to oczywiście bezpieczeństwo i stabilność na śliskiej lub luźnej nawierzchni. Ale mnie podoba się sposób, w jaki Ignis pokonuje zakręty. Dzięki niewielkim zwisom (koła umieszczone niemal na samych rogach, jak w gokarcie) i napędowi 4WD, można jeździć po nich naprawdę szybko. Bez utraty przyczepności, czy podsterownych poślizgów. Mimo, że nadwozie Ignisa jest wysokie i dość wąskie, co w teorii nie sprzyja stabilności podczas takich manewrów.
Jest jeszcze jedna zaleta napędu na cztery koła. Małym Suzuki można pobawić się w terenie. Nie chodzi oczywiście o ciężki teren, bo w takim przeszkodą będzie zbyt mały prześwit. Ale w piasku czy błocie lekki maluch poradzi sobie bez problemu. Producent zadbał o dawkę elektroniki ułatwiającej taką zabawę. Jest asystent podjazdu i zjazdu. Szkoda, że w wersji z napędem na cztery koła nie jest dostępna automatyczna skrzynia biegów. W terenie sprawdza się lepiej niż manual, odciąża kierowcę od myślenia o doborze właściwego przełożenia do danej przeszkody. Testowany egzemplarz zaopatrzony był jednak w ręczną, 5-biegową skrzynię, zatem poza lekkim terenem, sprawdziłem go także w mieście.
Podczas miejskiej jazdy liczą się niewielkie gabaryty zewnętrzne, ale także pojemne wnętrze. W przedniej części kabimy Ignisa nawet wyższym osobom nie powinno brakować miejsca. Taki efekt udało się uzyskać dzięki minimalistycznemu kokpitowi. Jego centralna część to jedynie duży, dotykowy ekran, z grafiką znaną z pozostałych modeli producenta, a poniżej – oryginalnie wyglądający panel klimatyzacji. To wystarczy, a nie zajmuje wiele przestrzeni. Z tyłu zastosowano sprytny trik, znany od lat, ale stosowany rzadko. Przesuwana tylna kanapa. A dokładniej dwa osobne fotele, bo Ignis to auto czteroosobowe. Każdy z nich może być niezależnie przesuwany, a oparcia – składane. Dzięki temu jest wybór – większy bagażnik lub miejsce na nogi. Proste rozwiązanie znane już z pierwsze generacji Yarisa. W miejskich autach powinno być obowiązkowe. Doceniam detale – motocyklowy zestaw analogowych zegarów i stylowe cięgno służące do otwierania przedniej maski. Przywodzi na myśl rozwiązania z prostych terenówek.
Pod maską Ignisa pracuje 83-konny, benzynowy silnik o mocy 83 koni mechanicznych. To jedyna jednostka napędowa dostępna w tym aucie. Ta sama zresztą, która napędza Swifta. Podobnie jak w większym modelu sprzężona z niewielkim silnikiem elektrycznym, tworząca wraz z nim miękką hybrydę. Wydaje się, że taka moc w aucie, które nie waży nawet tony sprawi, że Ignis stanie się małą rakietą. Tak niestety nie jest i reakcje na gaz pozostawiły we mnie niedosyt. Może to właśnie kwestia wspominanego hybrydowego układu, może dodatkowego obciążenia w postaci napędu na cztery koła. Całe szczęście, że auto mało pali. Jeśli więc sięgać po tego kieszonkowego malucha, to zdecydowanie w jaskrawym kolorze, z dodatkowymi naklejkami, i w wersji 4×4. Skupienie uwagi przechodniów gwarantowane.
kwiecień 2021.