Nowy Captur to wóz o wiele lepszy od poprzednika. Nadal jest niewielkim crossoverem, choć producent twierdzi, że to SUV. Nie do końca wiem jaka jest różnica miedzy tymi segmentami, ale do miejskich, kompaktowych aut bardziej pasuje mi określenie crossover, czyli wóz łączący w sobie cechy kilku pojazdów, który nie jest terenówką.

Captur jest wiec nieco nadmuchanym i bardziej bojowym Clio, ale próżno szukać w nim cech auta stworzonego do jazdy po bezdrożach. Napęd na cztery koła nie jest dostępny nawet w opcji. Nie szkodzi. To auto miejskie, ale jednocześnie rekreacyjne. Ma podkreślać zamiłowanie właściciela do aktywnego spędzania wolnego czasu. Zatem w tygodniu nadaje się dojazdy do pracy, a dzięki większemu prześwitowi i potężnym 18-calowym kołom, skutecznie zaatakuje miejskie krawężniki. Z kolei w weekendy można nim ruszyć za miasto. Pod warunkiem, że nie masz dużej rodziny. To wóz dla par lub rodzin z jednym dzieckiem.

W takiej konfiguracji na pewno nie zabraknie miejsca. Jest go więcej niż w Clio. Szczególnie z tyłu. Brak przestrzeni w tej części to największa bolączka „cliówki”. Bagażnik także jest większy. Dlatego właśnie Captura wybiorą ci, dla których bardziej liczy się komfort i wygoda podróży. Szczególnie podoba mi się przesuwana tylna kanapa. Można zatem wybrać – większy kufer, gdy jedziecie we dwójkę, lub więcej przestrzeni na nogi, gdy jednak ktoś się z wami zabierze. Nie jest to jednak oryginalne rozwiązanie. W Toyocie Yaris dostępne było już ponad 20 lata temu.

Podoba mi się, że Captur zyskał wnętrze skopiowane z Clio. Wszystkie cechy, które świetnie zagrały w tamtym modelu, sprawdzają się również tutaj. Jest zatem duży centralny tablet, który ma całkowicie nowy interfejs. Z tej perspektywy pozostałe modele wyglądają przestarzale. Przekonuje mnie jego obsługa, choć nie znoszę tych powszechnych w nowych autach rozwiązań. Tu poszczególne ustawienia są czytelne, a grafika ładnie zaprojektowana. Irytuje tylko szybkość pracy softu i chwilowe przycięcia. To należałoby poprawić, szczególnie, że podobny problem miałem w Clio.

Doceniam jak dobrze wyciszono kabinę Captura. To kompaktowe auto, a jadąc nim czuję się jak w modelu wyższej klasy, niż jest w rzeczywistości. Materiały – miękkie i przyjemne w dotyku. Mają ładne kolory i fakturę. Do gustu szczególnie przypadła mi gruba i mięsista kierownica. Jednak miękkie, pomarańczowe wstawki, choć wizualnie ładne, sprawiają wrażenie nieco napompowanych i delikatnych. Obawiam się, że zahaczenie o nie kobiecym paznokciem może popsuć ich szykowny wygląd.

Bolączką poprzedniej generacji Captura było prowadzenie. Tu zdecydowanie je poprawiono. Stało się podobne do tego, które znam z Clio. Przy czym Captur jest większy i wyższy od tego modelu, przez co dobre prowadzenie jeszcze bardziej pozytywnie zaskakuje. Szczególnie praca układu kierowniczego. Jego wyraźnie krótkie przełożenie, sprawia że niewielki ruch kierownicą objawia się szybką zmianą toru jazdy. Zawieszenie zestrojono sztywno. Wpisuje się to w dynamiczny charakter 130-konnej wersji. Wóz prowadzi się stabilnie w zakrętach i podczas szybkiej jazdy w trasie. To częsta bolączka małych aut.

Pod maską pracuje czterocylindrowy turbobenzyniak o pojemności 1.3 litra. Wydaje się, że to optymalne rozwiązanie do tego modelu. Sam fakt, że ma cztery, a nie trzy cylindry sprawia, iż jest o wiele przyjemniejszy w codziennym użytkowaniu. W testowanym aucie połączono go z automatyczną, dwusprzęgłową skrzynią EDC. Podoba mi się płynna zmiana przełożeń, ale jest to rozwiązanie dla tych, którzy preferują spokojną jazdą. Spora zwłoka przy dynamicznym ruszaniu i zawahania przy próbie wymuszenia kick-down’u zniechęcają do sportowego stylu. Na szczęście 130-konny silnik dostępny jest także z manualną przekładnią. Niewiele drożej (2000 zł) trzeba zapłacić za 155-konną wersje, ale wtedy na EDC jesteś skazany obowiązkowo. Lepiej sięgnąć zatem po nieco słabszego benzyniaka z manualem, a zaoszczędzone pieniądze wydać na wersję Intens, mającą dwukolorowe nadwozie.

Michał Karczewski, fot. autora, kwiecień 2020