Hyundai i30 przeszedł lifting. Stylistycznie zmienił się nieznacznie, ale oferta przewiduje teraz bardziej ekologiczne wersje. Na szczęście pozostały także te zupełnie tradycyjne.

Wszystkie zmiany, jakie wprowadzane są obecnie w nowych autach, pachną ekologią. Nie inaczej jest w przypadku Hyundaia. Poliftowa i30-stka dostępna jest teraz w wersjach z miękka hybrydą. To 48-voltowa instalacja, mająca za zadanie odciążenie silnika spalinowego i wsparcie dla systemu start/stop. Efektem ma być niższe zużycie paliwa, a co za tym idzie mniejsza emisja dwutlenku węgla.

Okazuje się jednak, że samochód nadal dostępny jest także w benzynowych wersjach, które nie są hybrydami. Z trzycylindrowym, litrowym silnikiem oraz czterocylindrowym motorem 1.5. Jest też coś dla fanów diesli. Dobrze znany 1.6 CRDi o mocy 115 koni mechanicznych. Obecnie modne hybrydy coraz częściej wypierają silniki wysokoprężne. Niektórzy producenci całkowicie usunęli je z oferty. Nie wszyscy wiedzą, że emisja dwutlenku węgla przez nowoczesnego diesla jest na niższym poziomie niż w przypadku silnika benzynowego, nawet wspomaganego silnikiem elektrycznym. Mit zmuszający do rezygnacji z silników nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Trwa po prostu moda i europejska presja na hybrydy.

Patrząc na i30 z zewnątrz łatwo zauważyć nowe reflektory zaopatrzone w światła LED do jazdy dziennej. W bogatszych wersjach również tylne lampy wykonane są w tej technologii. W testowanej odmianie znajdowały się w nich normalne żarówki. Zmianie uległy przednie i tylne zderzaki. Zmieniły się także wzory aluminiowych felg. Typowa kuracja odmładzająca. Zamiast rewolucji postawiono na podciągniecie zmarszczek.

W środku w oczy rzuca się nowy wyświetlacz umieszczony w centralnej części deski rozdzielczej. Jest teraz znacznie większy niż dotychczas (10,8 cala). Skrywa też nowy interfejs. Jest prosty w obsłudze i nie wymaga dłuższej nauki. Podoba mi się ta zmiana, bo ten z poprzedniej wersji auta był już mocno przestarzały. Wysoka rozdzielczość, ładne kolory, to plusy. Tradycyjne przyciski zostały zastąpione dotykowym panelem. Ciekawostką jest możliwość posłuchania dźwięków natury lub stukania filiżanek w kawiarni. Jest też dźwięk kominka lub zimy – jako chodzenie po śniegu. Nie znam sensu zastosowania tej funkcji. Na pewno jest innowacyjna. Pasażerowie zgłaszali oczekiwanie, aby wraz z dźwiękiem kawiarni można było poczuć zapach lasu, a szumowi morskich fal towarzyszył zapach smażalni.

Podczas jazdy wolę słuchać muzyki z odtwarzacza połączonego za pomocą technologii bluetooth. Zresztą sama podróż okazuje się przyjemna. Wnętrze jest bardzo dobrze wyciszone i nie słychać tu żadnego klekotu diesla. Aktywiści nie będą zadowoleni. Znowu brak negatywnych aspektów silnika wysokoprężnego. Moc 115-koni jest wystarczająca do rodzinnej jazdy, a spalanie, które udawało mi się uzyskać podczas testu – średnio 6-7 litrów na setkę – uznaję za dobry wynik. Najbardziej podoba mi się jednak prowadzenie i30-stki. Zawieszenie bardzo przyjemnie wybiera nierówności. Jest sprężyste i pracuje cicho. W połączeniu z precyzyjnym, choć dość mocno wspomaganym układem kierowniczym (tak, można te cechy połączyć), da się tym autem skutecznie pojeździć po zakrętach.

Lifting kompaktowego Hyundaia nie zmienił charakteru tego wozu. To nadal bardzo tradycyjne auto. Zwykłe, porządne kombi z dieslem, których coraz mnie na rynku. W czasach, gdy panuje moda na udziwnienia, takie podejście jest na wagę złota. Niestety sporo tego kruszcu trzeba mieć także w kieszeni, aby sięgnąć po nowego Hyundaia. Ceny wersji kombi z silnikiem wysokoprężnym zaczynają się od około 81 000 zł, ale zakup testowanej odmiany to już wydatek oscylujący wokół 100 000 zł. Niestety na pokładzie testowanego wozu zabrakło automatycznych wycieraczek. To minus, który odczuwałem podczas jazdy. Był za to seryjny obecnie asystent pasa ruchu. Można go wyłączyć, ale w wersji Comfort automatycznie aktywuje się ponownie po ponownym uruchomieniu silnika. Takie to elektroniczne czasy.

Michał Karczewski, fot. autora, luty 2021