Vitara to jeden z najbardziej terenowych SUV-ów. Dawniej typowa terenówka, która choć musiała stać się modna i przystająca do obecnych trendów, pozostała wierna swoim zasadom.

Dlaczego musiała? Bo dziś mało kto szuka prawdziwych terenówek. Za to każdy chce mieć SUV-a. Produkowanie niszowych aut dla wybranych po prostu się nie opłaca. Szczegolnie jeśli nie są to ekstremalnie drogie auta. Ale w tej całej modnej zmianie Vitara zachowała wiele swojego pierwotnego charakteru. Bo przecież każdy mówiąc „Vitara”, ma na myśli auto terenowe, a nie plastikowego SUV-a.

Mnie najbardziej odpowiada odmiana z napędem na cztery kola i automatyczną skrzynią biegów. Taki zestaw sprawia, że nie boję zapuścić się tym autem w teren.  Ale można wybrać zupełnie inaczej. Jeśli sięgasz po podwyższone auto jedynie ze względu na modę i większy prześwit, który ułatwia jazdę w mieście, dobrym rozwiązaniem będzie odmiana z napędem na jedną oś i manualną skrzynią. W metropolii zapewnia wszystkie zalety kompaktowego SUV-a. Jest mały i zwrotny, nie boi się wysokich krawężników. Na gorszych, szutrowych drogach, napęd na przód okaże się wystarczający. Plusem jest też niższa cena.

Taka właśnie odmiana trafiła na nasz redakcyjny parking. Obecnie Vitara jest miękką hybrydą. Oznacza to, że pod maską pracuje turbobenzynowy silnik 1.4 (aktualnie tylko taki pozostał w ofercie), ale wspomagany elektrycznym generatorem i akumulatorem 48V, który z jednej strony odciąża silnik, a z drugiej zapewnia dodatkowe 50 Nm momentu obrotowego. To z jednej strony mniejsze zużycie paliwa, z drugiej – lepsza dynamika podczas ruszania. Dotychczas turbodoładowany silnik 1.4 miał 140 koni mechanicznych. Po ekologicznych zmianach ma ich 129. Ciekawostką jest fakt, że ten sam zespół napędowy, również po zmianach, znajduje się też pod maską Swifta Sport. W większej i mniej aerodynamicznej Vitarze radzi sobie równie dobrze. Mocy i momentu jest wystarczająco dużo nie tylko do miasta, ale przede wszystkim do szybszej jazdy w trasie. Pozwala bezpiecznie wyprzedzać i daje frajdę.

Podoba mi się minimalistyczne wnętrze Vitary. Nie lubię przerostu formy nad treścią i tych potężnych kokpitów, które mają otaczać kierowce i dawać poczucie większej jedności z autem. W praktyce zabierają tylko miejsce i są mało wygodne w obsłudze. Tu wszystko jest pod ręką, a liczbę dostępnych funkcji ograniczono do minimum. Tak jak dawniej w terenówkach. Poszczególne przyciski maja być umieszczone intuicyjnie, w taki sposób, aby łatwo można było do nich sięgnąć w razie stresujących sytuacji.

W środkowej części kokpitu króluje elektroniczny wyświetlacz – mający charakterystyczną dla Suzuki formę. Producent montuje go obecnie we wszystkich modelach. Uwagę zwraca też duży analogowy zegar. Ciekawy gadżet. Dla wygodnych jest też mniejszy, elektroniczny zegarek. No i same wskaźniki – tradycyjnie okrągłe i analogowe, żadnych eksperymentów z elektronicznymi wyświetlaczami zamiast tradycyjnych zegarów.  Dzięki temu nie ma problemów z czytelnością.

Doceniam, że w dobie plastikowych SUV-ów Vitara utrzymała swój terenowy charakter. Ja wprawdzie wybrałbym odmianę z napędem na cztery koła, bo doskonale sprawdza się on nie tylko w terenie, ale także podczas codziennej eksploatacji. Ale wersja z napędem na przód bardziej przystaje do oczekiwań klientów. W końcu wielu z nich nigdy nie zjedzie z utwardzonej drogi. Za to chętnie wykorzystają możliwości nowego, bardziej ekologicznego zespołu napędowego. Dlatego takie połączenie również ma sens.