Każda kolejna wersja MINI mnie zaskakuje. Cenię sobie klasyczny styl retro hatcha. Lubię emocje jakie dają wersje sygnowane logiem Worksa. W niewielu autach bawiłem się tak dobrze jak Cooperze S Roadster. Imponuje mi wszechstronność odmian 4×4. Ale tym razem urzekło mnie coś zupełnie innego – mniej sportowo, a bardziej rodzinnie. A jednocześnie stylowo.

Clubman, bo tę wersję mam na myśli, powstał dla tych, którzy mają już za sobą młodzieńcze emocje związane z miłością do hatcha. Tamten wóz jest dla nich zbyt bezkompromisowy. Na co dzień mógłby okazać się niewygodny. Z kolei nie każdy podziela modną dziś miłość do SUV-ów. Ten wóz to trzecia droga – wariacja na temat kombi. Z przodu – skóra zdjęta z klasycznego MINI. A dalej, co to? Tak długie nadwozie? Szybko rozumiesz, że to MINI jest małe tylko z nazwy. Wymiary są bliższe kompaktowemu autu segmentu C, niż miejskiemu maluchowi. Czterodrzwiowe nadwozie – a wiec wygoda. I najbardziej charakterystyczna część tego wozu – tył z podwójnymi, skrzydłowymi drzwiami, otwieranymi na boki. Budzi skojarzenia z dostawczakiem? U mnie wcale. Świetnie pasuje to takiego nieszablonowego auta.

Lubię Clubmana za styl, który powala wyróżnić się w tłumie innych wozów. Ale jeszcze bardziej podoba mi się jak to auto jeździ. Znając dość dobrze różne odmiany MINI hatchback, byłem pewien, że dłuższy Clubman jeździ gorzej. Tymczasem w codziennej, nietorowej jeździe jest zupełnie odwrotnie. Rodzinna odmiana ma bardziej sprężysto zestrojone zawieszenie. Jest wręcz zaskakująco komfortowa. Wszelkie nierówności łyka „na raz”, jednocześnie ani nie trzęsie, ani nie buja. Świetny kompromis. Tym bardziej, że przy wysokich prędkościach Clubman prowadzi się bardzo pewnie. Niewiele jest małych aut, które nawet po przekroczeniu 200 km/h prowadzą się tak stabilnie i pewnie.

MINI hatch to król zakrętów. Clubman nie jest w tej dziedzinie aż tak dobry. Dłuższe nadwozie daje o sobie znać w zakręcie większą nadsterownością. Ale w kategorii małych kombi i tak nie ma sobie równych. Prowadzi się świetnie. Elektronika nie ma wiele do roboty, nawet jeśli wrzucisz to MINI w zakręt ze zbyt dużą prędkością. Lubię to w Focusie i lubię to w MINI.

Kolejne zaskoczenie do napęd. Miałem ochotę na wersję Cooper S. Importer zaskoczył mnie odmianą z dieslem. Na początku byłem rozczarowany – pomyślałem, że z dobrej zabawy nici. Tymczasem okazało się ze jest zupełnie odwrotnie. MINI Cooper D to prawdziwa rewelacja, zwłaszcza w połączeniu z automatyczną skrzynię biegów. Niech nikogo nie podkusi, żeby zamiast niej wybrać opcję z manualem. Ten automat to mistrzostwo i świetnie pasuje do 150-konnej jednostki napędzanej olejem napędowym. Silnik jest cichy i elastyczny, ale irytują mnie wibracje jakie przenoszone są na koło kierownicy podczas postoju. To należałoby dopracować.

Clubman to dla mnie, obok trzydrzwiowego hatcha, najbardziej atrakcyjna odmiana MINI. Podoba mi się, że BMW nie tylko tworzy nowe wariacje na temat tych brytyjskich wozów, ale trzyma się tradycji. Pierwszy Clubman produkowany był przecież już w latach 70-tych ubiegłego stulecia. Dzisiejszy nie jest wymuszoną karykaturą sześciodrzwiowego, małego kombi, a stylistycznym gadżetem pełnym smaczków w tylu retro. Ma masę elektroniki, spoko gadżetów, ale patrząc na niego z zewnątrz widać wyraźnie, że to nadal pełne klasyki i uroku MINI, którego nie można pomylić z żadnym innym wozem. Nie potrafię tylko wybaczyć producentowi, że serwując do tego auta znakomity zestaw audio Harman/Kardon, zastąpił tradycyjny odtwarzacz płytowy gniazdem USB. Tradycyjna płyta w czerpiącym z tradycji wozie – tak to powinno wyglądać.

Michał Karczewski, fot. autora, marzec 2016