Słyszysz, że to nowy model, a widzisz zaledwie lifting. Zabawne, gdy producenci hasłami o zupełnie nowym aucie promują nowe zderzaki. Przede mną mną stoi „nowa Fabia” i jestem już bliski śmiechu.
Na szczęście zanim nadszedł atak rozbawienia, przejechałem się tym autem. Tu żadne duże zmiany nie są potrzebne. Ten wóz jest tak dopracowany, że jazda nim sprawia frajdę i dużych zmian po prostu nie wymaga. Napisałem frajda? Tak. Jazda Fabią, tym najpopularniejszym i pospolitym w gruncie rzeczy autem, daje masę przyjemności. Przy okazji liftingu producent zdecydował się na ryzykowne posunięcie i usunął z oferty diesle. Pod maską Fabii mogą pracować tylko litrowe benzyniaki, ale w rożnych odmianach mocy z turbosprężarką lub wolnossące. Czytałem masę opinii, że to idiotyzm, biorąc pod uwagę, że większość sprzedaży i tak trafia do flot, a firmy nadal stawiają na diesle. Mogło to oznaczać stratę dużej części rynku. Ale okazało się, że goście z grupy VAG dobrze przemyśleli swoje działanie. Doładowany litrowy silnik o mocy 110 koni zrobił na mnie świetne wrażenie i bardzo mnie zaskoczył. Przede wszystkim jest bardzo oszczędny. Nie tylko na papierze, ale w realnej jeździe, z miejskimi korkami i większymi prędkościami na trasie. Przy spalaniu na poziomie 6 litrów na setkę faktycznie sens diesla spada do zera, szczególnie biorąc pod uwagę, że ceny oleju napędowego rosną. Dodatkowo koszty obsługi serwisowej benzynowego silnika są niższe niż diesla. Jedyny ryzykowny element to turbosprężarka, ale ona znajdowała się także pod maską wysokoprężnych Fabii. Wygląda na to, że czas diesli pod maską miejskiej Skody faktycznie minął.
Ale niskie koszty jazdy to nie jedyna zaleta litrowego benzyniaka Fabii. Nie znoszę trzycylindrowych silników. Mam wrażenie, że inżynierowie Volkswagena powiedzieli – rozumiemy, że zmiana 1.2 TSI na trzycylindrowe 1.0 to słaby pomysł, ale postaramy się, aby klienci jak najmniej odczuli negatywne aspekty pracy mniejszego silnika. W efekcie litrówka praktycznie nie wibruje. Wnętrze wyciszono znakomicie, dzięki temu tylko na wysokich obrotach słychać charakterystyczne brzmienie motoru. Na co dzień w ogóle nie rzuca się to w uszy i nie jest uciążliwe. Takimi trzema cylindrami to ja mogę jeździć. Bardzo groźna konkurencja dla Forda, który dotąd był dla mnie numerem jeden w kategorii litra pojemności.
No dobrze. Nie płacą mi za rozpływanie się nad silnikiem Fabii. Może uda się przyczepić do czegoś inne. Ciężko. Wprawdzie lifting ograniczył się do drobiazgów. Zmiany widać głownię z przodu – zderzak i reflektory. Większy jest też grill. Ale z drugiej strony, co tu zmieniać, skoro to miejskie auto nadal wygląda dobrze. Jest bogatsze wyposażenie, są zmiany w zakresie oferowanych systemów. W cenniku znalazło się więcej pakietów. To spodoba się Polakom. Sporo konfiguracji wyposażenia da się kupić o wiele taniej niż gdyby kompletować je osobno. Weźmy dwukolorowe nadwozie. Uznałbym to za zbytek. Ale za cenę 2300? To niewiele więcej niż sam lakier metalik, a wóz wygląda modniej i bardziej młodzieżowo. To ważne, bo Fabia ze względu na swoją popularność, poza firmowymi flotami, zachwyciła też spore grono emerytów. Kupili je w kolorze beżowym, także wystrzegajcie się tego lakieru. Dwubarwne nadwozie i alufelgi rozwiążą problem.
Michał Karczewski, fot. autora, marzec 2019