Pierwsze spotkanie z pierwszym siedmiosobowym SUVem Skody. Pojawianie się tego auta w ofercie nie dziwi. Było tylko kwestią czasu. Moda na podwyższone kombi trwa w najlepsze.

Nie posiadasz w ofercie przynajmniej jednego SUVa – przestajesz się liczyć. Producenci aut o tym  wiedzą. Nawet najbardziej ortodoksyjne sportowe marki mają lub za chwile będą mieć w cennikach takie wozy. Ostatnio przeczytałem, że Ferrari szykuje SUVa. Świat się kończy. Ale skoro sportowcy mogą, to rodzinni monopoliści tym bardziej. Dlatego dziwi nieco fakt, że Skoda – rynkowy lider sprzedaży – dopiero teraz decyduje się na taki model. Ale jednocześnie szybko nadrabia zaległości – za Kodiaqiem, już podażą mniejszy Karoq.

Na młodszego brata trzeba jednak jeszcze chwile poczekać. Kodiaq już zdobywa rynek. Jego atuty to większe nadwozie, bardziej przestronna kabina i siedem miejsc. Wprawdzie te schowane pod podłoga bagażnika pomieszczą wygodnie jedynie dzieci. Ważne, że jest taka  możliwość. A na co dzień chowasz siedzenia i masz duży bagażnik. Kawał podwyższonego kombi. Tego oczekują klienci.

Jeżeli znasz inne modele Skody, w Kodiaqu poczujesz się jak w domu. Ta sama stylizacja wnętrza. Te same zegary i przełączniki. Ta sama dobra ergonomia. Porządne materiały. Ale to, co zaskoczyło mnie w testowanym modelu, to ich marne spasowania. Skrzypienie i trzeszczenie nie wygląda dobrze w nowym modelu. Może to kwestia egzemplarza?

Podoba mi się natomiast napęd czeskiego SUVa. Pod maską pracuje dwulitrowy turbobenzyniak. Silnik z rodziny TSI. Co ciekawe ma zaledwie 180 koni. To tyle co silnik 1.8, ale on w Kodiaqu nie jest oferowany. Motor został połączony z siedmiobiegowym DSG. W mocniejszych dwulitrówkach, z innych modeli producenta, dostępne są jedynie sześciobiegowe skrzynie. To rozwiązanie pozwala zmniejszyć spalanie i hałas w kabinie. Na chwilę obecną brak mocniejszego benzyniaka.

Podoba mi się, że wóz jest zaopatrzony w napęd na cztery koła. Wprawdzie to SUV a nie terenówka, ale SUV z przednim napędem mnie nie przekonuje. Wersja 4×4 o wiele lepiej radzi sobie na śliskiej i mokrej nawierzchni. Pozwala też w pełni wykorzystać możliwości jakie daje większy prześwit. Drogi gruntowe, piasek, szutry. Trochę zabawy, ale i użyteczności. W każdym razie bezpieczeństwo i pewność, że wróci się do domu na noc, a nie zostanie gdzieś w głuszy. W tego typu autach, które prowokują, aby zjeżdżać nimi z utwardzonych dróg, napęd na cztery koła powinien być obowiązkowy.

Michał Karczewski, fot. autora, październik 2017