Obawiałem się, że nowy Focus ST będzie kolejnym nowoczesnym gadżetem. Że straci sportowy charakter na rzecz ekologii oraz mody na wszechobecne wyświetlacze i nadmiar elektroniki. Okazało się, że nie jest tak źle. A wręcz bardzo dobrze. Focus nadal daje mechaniczną frajdę z jazdy.

Pierwsza dobra wiadomość jest taka, że Focus ST nie stał się hybrydą. Na pohybel ekologom ma pod maską benzynowy silnik o pojemności 2.3 litra i mocy 280-koni mechanicznych. Cztery cylindry? Skandal. Na szczęście tyle właśnie pracuje pod maską Focusa. Oczywiście wołałbym więcej, ale dobre i to, skoro dziś najmodniejsza cyfra to trzy. Hot-hatch to auto do zabawy. Szałowy żółty kolor sporo obiecuje i nie są to obietnice bez pokrycia. Niemal trzysta koni w kompakcie musi dawać solidną dawkę emocji. I daje. Jest tylko obawa, czy uda się taką moc przenieść na asfalt. Na szczęście nie w tym przypadku. Focus zawsze dobrze się prowadził i gdy tylko spece od sportowych wersji tego auta pogrzebali jeszcze w zawieszeniu, to o dobry efekt można być spokojnym. Wersja ST została obniżona względem zwykłych odmian. Auto ma też sztywniejsze amortyzatory i skrócone przełożenie układu kierowniczego. Efekt to szybkie reakcje i pewne prowadzenie w zakrętach.

Do dziś pamiętam wrażenia jakie zrobiła na mnie wersja RS. Tamten samochód to inny świat. Był głośny i dziki. W układzie wydechowym aż się gotowało. Niezależnie od obrotów i stylu jazdy. Wersja ST prezentuje pod tym względem dualizm. Jest bardziej dostosowana do codziennego komfortu. W standardowym ustawieniu elektroniki, w środku jest stosunkowo cicho. Doceniam, że basowe brzmienie silnika jest sprawą wydechu, a nie jedynie elektronicznych zabiegów, ale niestety Ford postanowił ten udany wydech jeszcze dodatkowo podkręcić dźwiękiem puszczonym z głośników. Zupełnie potrzebnie. Sięgam do selektora umieszczonego na kierowcy. Za jego pomocą najchętniej wybieram sportowe ustawienie. Dzięki temu reakcje na gaz stają się ostrzejsze, a z wydechu nareszcie wydobywają się oczekiwane strzały. Celowo wymuszam je ujmując gaz na wysokich obrotach.

Podoba mi się, że ST ma krótszy skok lewarka skrzyni biegów od cywilnej wersji. Szybsze zmiany to lepsze czasy na torze. Lubie także launch control, który nie jest oczywisty w autach z manualną skrzynią biegów. Ale najbardziej podoba mi się system umożliwiający zmianę biegów bez zdejmowania nogi z gazu. Ecoboost o pojemności 2.3 litra nigdy nie dostaje zadyszki. Masz frajdę korzystając z pełnej dostępnej skali obrotomierza. Względem poprzedniej generacji brakuje mi jednak smaczku w postaci dodatkowych wskaźników w centralnej części deski rozdzielczej. Ich montaż w tej formie byłby obecnie niemożliwy za sprawą centralnego wyświetlacza. Ale uwaga. Nie zrezygnowano z nich całkowicie. Można wyświetlić je przekrzykując menu znajdujące się między zegarami.

Jeżdżąc na co dzień Focusem ST czujesz, że to sztywne auto. Ma wyraźnie twardsze zawieszenie od standardowych wersji, ale jednocześnie nie jest męczące. Doceniam wygodne fotele Recaro. Ford od lat stosuje je w swoich sportowych modelach. Lubię też to, co jest domeną kompaktowych hot-hatchy. Uniwersalny charakter. Ten wóz ma takie samo użyteczne wnętrze jak podstawowa odmiana tego modelu.

Fani serii ST mogą wybrać diesla. Mogą nawet kupić kombi. Taką wersję testowałem jakiś czas temu, a jej test możesz zobaczyć tutaj. Ale to właśnie benzynowy hatchback jest prawdziwie sportowym wozem. Dla siebie wybrałbym właśnie tę wersję, koniecznie w żółtym kolorze. Podoba mi się dynamiczny silnik i sportowe brzmienie wydechu. Lubię nową generacje tego wozu za to, że nie zatraciła swojego charkteru. Wolałbym jedynie, aby była dostępna w wersji z napędem na cztery koła. Co prawda dzięki zastosowaniu elektronicznej szpery Focus nie ma problemu z trakcją, ale autem jeździłem w lecie, na suchych nawierzchniach. W dodatku wóz ma dedykowane letnie opony Michelin Sport Pilot. Natomiast jesienią i zimą, na mokrych i śliskich nawierzchniach, napęd na cztery koła zapewnia dodatkowe bezpieczeństwo.

Michał Karczewski, fot. autora, listopad 2020