Santa Fe okazał się świetnym kompanem dalekiej podróży. Nie sądziłem, że będzie inaczej.

Wielkie SUV-y kompletnie nie nadają się do miasta, choć często właśnie tam są użytkowane. Trudno nimi parkować. Trudno manewrować na zatłoczonych ulicach. Ale ich właściciele pokazują swoją wyższość użytkownikom małych samochodów. Co innego w trasie – tu można w pełni docenić walory tak dużego auta. I nie ma już miejsca na udowadnianie czegokolwiek. Santa Fe to największy SUV koreańskiej marki. Testowana wersja jest wyjątkowo ciekawa, bo ma na pokładzie 6 osobnych foteli. Jest to więc wóz 6 osobowy, w którym zamiast tylnej kanapy wstawiono 2 osobne fotele. Pełnoprawne, obite skórą i zaopatrzone w rozkładane podłokietniki. To bardzo wygodne miejsca. Porównywalne do tych z przodu. Jeśli natomiast awaryjnie chcesz przewieść kolejne 2 osoby w ostatnim rzędzie foteli, to mimo wszystko najlepiej będzie tu dzieciom. Wprawdzie nad głową miejsca jest dużo, na szerokość także, ale podłoga jest w tej części kabiny znacznie wyżej, co u dorosłego oznacza kolana pod brodą. Ostatni rząd foteli można jednak złożyć i uzyskać w ten sposób kufer gotowy pomieścić cały wakacyjny ekwipunek.

Siadam za kierowcą Santa Fe i od razu wiem, że nie znam innego nowego auta, które nadal oferuje tyle fizycznych przycisków. Oczywiście jest dotykowy ekran w górnej części kokpitu. Ale poniżej umieszczono panel zaopatrzony w przyciski do obsługi systemu audio, klimatyzacji i wielu funkcji wnętrza. Oraz przyciski selektora skrzyni biegów. Nie ma tu bowiem tradycyjnej dźwigni. Wygląda to lepiej, ale kwestia obsługi to rzecz gustu. Kolejny set przycisków trafił na kierownicę. Tradycjonaliści będą zachwyceni. Obsługa jest bowiem bardzo łatwa i nie trzeba nawet odrywać wzroku od drogi. To znacznie bezpieczniejsze niż moda, aby wszystkie przyciski zastąpić dotykowym ekranem.

Jest jeszcze selektor trybu jazdy. Auto startuje domyślnie w trybie eko, co początkowo budzi wątpliwości, ale potem okazuje się, że w tym trybie wóz faktycznie pracuje najlepiej. Jest też tryb sportowy (zupełnie bez sensu) i tryb smart, w którym samochód sam wybiera charakter pracy napędu. Dalej, kilka ustawień „terenowych”. Hybryda została wymyślona po to, aby swoje zalety prezentować w mieście. Dlatego szczególnie dziwi mnie wykorzystanie tego rodzaju napędu w aucie, które do miasta pasuje najmniej. Jadąc po mieście, w trybie eko, napęd Hyundai’a działa doskonale. Silnik spalinowy i elektryczny wymieniają się pracą w sposób niezauważalny dla kierowcy. O tym który napęd jest aktualne używany informuje jedynie mała kontrolka EV na zestawie wskaźników. Dzięki temu w mieście Santa Fe pali znacznie mniej niż w trasie. Dodatkowo w środku jest bardzo cicho. To bardzo komfortowa jazda. Problem w tym, że naturalnym środowiskiem dużego SUV-a są autostrady. A tam hybrydowy napęd nie ma już szans by się wykazać. Oczywiście przy niewielkim obciążeniu silnika (np. jazda z górki) nadal włącza się jednostka elektryczna, ale dzieje się to o wiele rzadziej. W związku z tym spalanie wzrasta, a zasięg spada. I tak jest on w tej wersji całkiem spory, dzięki 67-litrowemu zbiornikowi paliwa. Hybryda plug-in ma zaledwie 47-litrowy bak.

Santa Fe napędzane jest turbobenzynowym silnikiem 1.6, który w połączeniu z motorem elektrycznym daje moc 230 koni mechanicznych. Pomyli się jednak ten, kto są sądzi, że będzie tym wozem gnał bez opamiętania po niemieckich autostradach. Maksymalna prędkości wynosi 187 km/h, czyli jest na poziomie kompaktów z początków lat 90-tych. Prawdopodobnie ograniczono ją elektronicznie, bo auto w wersji z napędem na cztery koła przyspiesza do setki w 9 sekund. Ponadto prędkość maksymalna wszystkich pozostałych wersji (2WD i plug-in) jest identyczna. Doceniam, że do przeniesienia napędu wykorzystano sześciobiegowy automat, a nie żadne CVT. To znacznie poprawia komfort użytkowania, szczególnie, że skrzynia zmienia biegi płynnie i bez szarpnięć.

Przejechałem tym autem 1300 km. W większości był to dystans pokonany w trasie, ale także w mniejszych miastach i w korkach. Średnia spalanie z tego dystansu to 7,2 litra, co uważam za dobry wynik, biorąc pod uwagę wielkość i masę auta. Myślę, że gdyby nie szybko pokonywana trasa, wynik mógłby być jeszcze lepszy. Gdybym chciał go uzyskać, musiałbym używać Santa Fe głównie z mieście. Wtedy przydaje się system kamer. Najbardziej ta, która pokazuje auto z lotu ptaka, w widoku 360 stopni. Jest też oczywiście przednia i tylna, ale to standard. Ciekawostką są kamery pod lusterkami bocznymi, które po wrzuceniu kierunkowskazu pokazują martwe pole. Niezależnie od tego, gdzie będzie użytkowane Santa Fe, doceniam szklany dach. Przy dobrej pogodzie jego część można otworzyć i przyjemnie przewietrzyć wnętrze. Takie gadżety lubię.

MK, fot. autora, grudzień 2022