Jazda Skodą Enyaq przypomina chodzenie w kapciach. Dla jednych to zaleta, dla innych wada. Dla mnie to auto ma wiele zalet i jedną zasadniczą wadę.

Pisząc o Skodzie Enyaq nie sposób nie podzielić tekstu na dwie części. Pierwsza to ocena samego samochodu, druga to perspektywa eksploatacji elektryka w polskich warunkach.


Enyaq to całkiem spory SUV, stworzony według aktualnej mody. Przy okazji niedawnego liftingu w ofercie pojawiła się odmiana Laurin&Klement. Z zewnątrz najbogatszą wersję cechują srebrne dodatki i potężne koła z ładnymi alufelgami, które nie mają aerodynamicznych plastikowych nakładek, znanych z niektórych modeli producenta. Niby elektryk, a można ładnie. Trzeba jedynie uważać na krawężniki – felgi mają rant wystający poza obrys opony. Mnie od bryły modelu, zdecydowanie bardziej podoba się wnętrze auta. W topowej wersji uwagę zwraca jasna skórzana tapicerka. Na zagłówkach przednich foteli wyszyto dedykowane logo. Fotele są elektrycznie regulowane, mają pamięć ustawienia i funkcję masażu.


W konsoli centralnej uwagę zwraca potężny dotykowy ekran do obsługi większości funkcji auta. To norma w nowoczesnych pojazdach, nawet tych spalinowych, ale w elektrykach już absolutny standard – w końcu każdy chce być jak Tesla. W Skodzie znalazło się miejsce również dla fizycznych przycisków. Część z nich umieszczono pod ekranem, służą do wywoływania konkretnych funkcji, jak wentylacja wnętrza, czy tryby jazdy. Po ich wciśnięciu na ekranie wyświetlone zostaną odpowiednie zakładki. Jest też trochę przycisków na kierownicy. Na tym się kończy, ale nie obrażam się na to. Przy okazji liftingu zastosowano nowy soft oprogramowania i obsługa funkcji na ekranie okazuje się całkiem przyjemna. Przede wszystkim oprogramowanie działa szybko, a sam ekran dobrze reaguje na dotyk.


Jazda elektrykiem potrafi budzić emocje. Nawet jeśli to rodzinny SUV. Wrażenie robią przyspieszenia. Enyaq przyspiesza do setki w czasie poniżej 6 sekund. To wynik, który jeszcze niedawno był zarezerwowany dla aut sportowych. W przypadku elektryków jest powszechny, a przecież mamy tu do czynienia z dużym i ciężkim SUV-em. W dodatku autem wysokim, wiec jego aerodynamika też powoduje ograniczenia. Maksymalny moment obrotowy dostępny od zera robi wrażenie. Wciskasz gaz i auto strzela jak z procy, wciskając cię w fotel. Do wyboru jest kilka trybów jazdy. Mnie najbardziej odpowiada ten komfortowy. W trybie sportowym wspomaganie kierownicy ma mniejszą siłę, a reakcje na gaz wydają się ostrzejsze, ale włącza się jednocześnie intensywniejsze odzyskiwanie energii i silniejsze wytracanie prędkości po odpuszczeniu gazu, przez co auto traci luz i staje się spięte. W trybie komfortowym spokojnie płynie. Podoba mi się skuteczna wentylacja wnętrza – w upalny dzień wystarczy chwila, aby klimatyzacja skutecznie schłodziła całą przestrzeń pasażerską. Świetne jest też zestaw audio – warto dopłacić za opcjonalnego Cantona.

Wszystkie te zalety wynikające z frajdy, jaką daje jazda cichym elektrykiem potrafią zniknąć, gdy musisz naładować baterię. Jeśli mieszkasz w domu lub masz własny garaż z możliwością ładowania auta, może to być faktycznie mało kłopotliwe i nawet tanie. Taryfa domowa jest nieporównywalnie tańsza od cen oferowanych przez miejskie ładowarki. Mniej więcej cztery razy tańsza. Jeśli jednak mieszkasz w bloku, jesteś skazany na ładowanie auta „na mieście”. Aby korzystać z miejskich ładowarek musisz albo mieć aplikację konkretnej sieci albo kartę, która umożliwia ładowanie w ramach określonych dostawców. Nie są to automaty na żetony, wiec nie zapłacisz w nich gotówką, jak na stacji. Musisz być identyfikowalnym odbiorcą. Aby ułatwić sobie życie, instalujesz na smartfonie aplikację, która pozwoli ci w łatwy sposób znaleźć ładowarki w okolicy. Widać w niej np. czy dana ładowarka jest wolna oraz jaką jest dostępna moc ładowania. Dzięki temu jesteś w stanie oszacować, jak długo będzie trwał postój. Im szybsza ładowarka tym wyższa cena jednej KWh. No i teraz zaczynają się problemy dnia codziennego z elektrykiem. Sprawdzasz w aplikacji – ładowarka jest wolna. Przyjeżdżasz na miejsce – ale ktoś był szybszy. Masz dylemat – poczekać, czy szukać kolejnej. Kolejna ładowarka również może okazać się zajęta. Mam wrażenie, że ładowarek już teraz jest za mało, a elektryki stanowią na razie 3% rynku nowych samochodów w Polsce.


Nagminnie jest umieszczanie ładowarek na parkingach, do których dostęp jest ograniczony lub postój jest płatny. W efekcie można stracić pół dnia na szukanie wolnej ładowarki. Nie zawsze masz tyle wolnego czasu oraz kilometrów zasięgu, które pozwolą ci jeździć po całym mieście. No i pozostaje jeszcze kwestia, co robić podczas ładowania. Jeśli ładowarka znajduje się na terenie centrum handlowego, możesz iść na zakupy. Ale jak długo je robisz? W moim przypadku trwały niecałe dwie godziny. Tyle trwało naładowanie baterii Enyaka z 30% do 100% i kupienie spodni. To dość szybko, ale ładowarka była 44 kilowatowa. Producent zaleca ładowanie do 80%, wiec będzie szybciej. Ale na w pełni naładowanej baterii, elektryczna Skoda pokazuje zasięg aż 580 kilometrów. Spalanie podczas testu było wyjątkowo niskie – średnio auto zużywało 16 kwh na 100km. Jeśli auto jest już naładowane, zapominasz o niegodnościach związanych z uzupełnieniem baterii. Ale do komfortowego korzystania z elektromobilności mamy jeszcze bardzo daleko. Trudno nie mieć wrażenia, ze ta cała logistyka sprawia, że samochód nie jest dla ciebie, tylko ty dla samochodu. Szkoda, bo Enyaq to bardzo przyjemne auto.