Nissan Juke to jedno z dziwniejszych aut na rynku. Choć i tak szokuje mniej, niż jego poprzednik.
Gdy japoński producent w 2009 roku po raz pierwszy pokazał swojego nowego crossovera, wiele osób łapało się za głowę. Jedni robili to z zachwytu nad odwagą stylistów, inni – z obrzydzenia nad ich brakiem gustu i wyobraźni. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że chyba więcej było tych pierwszych, bo auto bardzo dobrze przyjęło się na rynku i zyskało uznanie, szczególnie wśród kobiet. Pozornie nieco pokraczne, łączyło w sobie cechy kilku segmentów – wozu miejskiego, SUV-a, nieco sportowego charakteru, dzięki opadającemu tyłowi. Nowa generacja tego modelu również ma te same cechy, ale wydaje się znacznie grzeczniejsza. Może dlatego, że między czasie powstało sporo innych (z reguły większych, ale jednak) aut o stylistyce coupe, w których głównym akceptem jest mocno opadająca linia dachu. A może dlatego, że po prostu przyzwyczailiśmy się do tej linii.
Aktualna generacja wygląda o wiele ładniej od swojego prekursora, jest większa i dzięki temu ma też lepsze proporcje. Natomiast auto jest oferowane od 2019 roku i w związku z tym niedawno przeszło lifting. Zmiany w wyglądzie są kosmetyczne, ale pojawiły się nowe wersje kolorystyczne i wyposażeniowe, a pod maską zagościła hybryda. Testowana odmiana łączy wszystkie ze wspomnianych nowości. W oczy rzuca się nieoferowany dotychczas żółty kolor. Jestem fanem takich rozwiązań w małych autach. To właśnie takie pojazdy najlepiej wyglądają w żywych kolorach, wyróżniając się w mieście spośród szarych i biało-czarnych aut. Zresztą producenci coraz częściej znacznie ograniczają wybór dostępnych lakierów do niezbędnego minimum, wiec tym bardziej doceniam, że tu paleta jest bogata.
Testowany Juke zaopatrzony był w pakiet N-Sport. Na zewnątrz oznacza to głównie czarne dodatki (w tym dwukolorowe nadwozie) oraz 19-calowe alufelgi. W środku znalazły się sportowe fotele i akcenty z alcantary. Podoba mi się, że tym materiałem wykończono także deskę rozdzielczą, szczególnie, że te detale są w kolorze żółtym. Uwagę zwraca duże centralny wyświetlacz, o przekątnej 12,3 cala oraz nagłośnienie Bose, z głośnikami wbudowanymi w zagłówki przednich foteli. Wnętrze Juka wcale nie jest małe. Z przodu kierowca jest dość mocno obudowano wysoką konsolą środkową, co dla niektórych może wymagać przyzwyczajenia. Natomiast z tyłu jest zaskakująco dużo miejsca. Siadając „za samym sobą” nie miałem problemu brakiem przestrzeni zarówno na wysokości kolan, jak i nad głową. Bagażnik jest wystarczający na weekendowy wypad, ale nieco na siłę dodano elektryczne otwieranie klapy, co uważam za niepotrzebny gadżet w tej klasie auta. Klapa otwiera się i zamyka zbyt wolno.
Pod maską testowanego Juka pracuje hybrydowy zespół napędowy. To rozwiązanie dobrze znane z Renault. Jest zatem benzynowy silnik 1.6 wspomagany silnikiem elektrycznym, o łącznej mocy 143 koni mechanicznych. Silnik spalinowy i elektryczny wzajemnie wymieniają się pracą w zależności od prędkości i obciążenia. Co jakiś czas silnik spalinowy doładowuje elektryczny i pracuje wtedy na wysokich obrotach, robi się zatem głośno i do takiego sposobu pracy układu napędowego trzeba się przyzwyczaić. Do przeniesienia napędu wykorzystano automatyczną skrzynię CVT. Dla tych, którzy wolą bardziej tradycyjne rozwiązania, pozostawiono możliwość wyboru litrowego benzyniaka z manualną przekładnią.
Wersja N-Sport ma jeszcze jedną cechę – utwardzone zawieszenie. Biorąc pod uwagę pozycję za kierownicą aż chciałoby się, aby auto dostępne było w sportowej odmianie Nismo. Chciałabym, aby taka odmiana miała bardziej precyzyjny układ kierowniczy. Ten wydaje mi się, zbyt gumowy. Mimo miejskich rozmiarów i ciekawego wyglądu, Juke nie jest tanią propozycją. Testowana odmiana jest topową wersją tego modelu i kosztuje aż 153 tysiące złotych. Ale żeby stać się posiadaczem żółtego Juka wystarczy 96 900 zł w podstawowej odmianie. Fani hybrydy będą musieli wysupłać co najmniej 120 tysięcy. W zamian otrzymają nowoczesne, nafaszerowane elektronicznymi systemami auto, które wyróżnia się na ulicach.
MK, fot. autora, listopad 2024