Na nowe Clio warto było czekać, mimo narzekań malkontentów, twierdzących, że to lifting, a nie zmiana generacji. Niech nikogo nie zwiedzie podobna stylistyka zewnętrzna. Kolejna generacja miejskiego Renault to auto zupełnie inne od poprzednika.

Wcale nie przeszkadza mi, że stylistyka nowej generacji nawiązuje do poprzednika. Poprzednia generacja całkiem nieźle się zestarzała, a obecnie najsłabszym ogniwem jej stylizacji był przód, który nie przystawał już do aktualnej gamy modelowej. Wystarczyło zatem zmienić „nosek” na niemal identyczny z zastosowanym w Megane, czy Talismanie. Do tego zaokrąglić lub wygładzić część elementów oraz podciągnąć kilka zmarszczek i voila. Nowe Clio gotowe i wcale nie wygląda przestarzale. Wręcz przeciwnie, bardzo nowocześnie i na czasie. Mnie się podoba. Szczegolnie w żywym kolorze i pakiecie R.S. Line.

Ale prawdziwy przełom czeka we wnętrzu. To zmieniło się nie do poznania i faktycznie zasługuje na uznanie. Jest ciekawe stylistycznie, ma dobrą ergonomię, ale uwagę zwracają przede wszystkim ładne i w dużej mierze miękkie materiały, jakich użyto do wykończenia. Okazuje się, że miejskie auto nie musi być wykonane w środku z twardego paździerza. Renault pokazało, że potrafi zrobić to o wiele lepiej, niż inni producenci w znacznie droższych modelach wyższych segmentów.

Clio jest zresztą pierwszym modelem Renault, w którym zastosowano taką stylizację kokpitu. Znajomy okazuje się jedynie panel sterowania wentylacją i zestaw przycisków. Szybko poznają go użytkownicy Dustera. Nie jest to jednak wadą. Zarówno pod względem wyglądu, jak ergonomii. Unikatowy jest za to potężny 9,3-calowy wyświetlacz w centralnej części deski rozdzielczej. To zupełnie inne rozwiązanie niż stosowane w pozostałych modelach producenta. Zarówno po względem technologii wykonania, jak i grafiki oraz sposobu pracy. Jest o wiele czytelniej i znowu – ładniej. Czytelność na poziomie najlepszych rozwiązań z Volvo, tylko działanie momentami wolniejsze. Ale to problem, który pewnie łatwo dałoby się wyeliminować poprawą softu. Prawdopodobnie kolejne modele tego procenta będą korzystać z takich ekranów w przyszłości.

W R.S. line znajdziesz sportowe fotele. Są wygodne i mięsiste. Na szczęście już nie tak miękkie, jak w poprzedniku. Podoba mi się również unikatowa dla tej odmiany sportowa kierownica. Gruba i przyjemna w dotyku. Tam gdzie kierowca ma kontakt z materiałami jest naprawdę dobrze. W usportowionej odmianie mają one ciemne kolory, ale można wybierać też spośród jasnych, beżowych obić. O ile przednia część kabiny rozpieszcza jadących, z tyłu mogłoby być więcej miejsca i…światła. Producent zapomniał o centralnym oświetleniu kabiny lub chociaż lampce dla jadących z tyłu.

Wiem już, że wóz przekonuje mnie wyglądem. Pora ruszyć. Pod maską terkoczą trzy cylindry o łącznej pojemności jednego litra. Jednostka generuje równe 100 koni mechanicznych. To silnik, który zastąpił o dziesięć koni słabszą dziewięćsetkę, oferowaną w poprzedniku. Z zaskoczeniem stwierdzam, że mocy tu nie brakuje. Clio napędzane tą jednostką sprawnie poradzi sobie zarówno w mieście, jak i przy prędkościach autostradowych. Zaskakiwać może jedynie pięciobiegowa skrzynia. Dziś „szóstka” to już standard. Ale tu kolejne przełożenia są tak długie, że do jazdy po mieście w zasadzie wystarczą tylko cztery przełożenia. Szczegolnie, że silnik lubi wyższe obroty, na niskich potrafi się dławić i wyraźnie daje do zrozumienia, że to nie jego bajka.

Zresztą sam producent wydaje się stawiać na ten napęd, niczym na czarnego konia. Mocniejsza, 130-konna odmiana oferowana jest wyłącznie z automatem. Okazuje się przez to sporo droższa i nie wybiorą jej osoby, które wolą manualne skrzynie. Zaletą jest fakt, że silnik 1.3 ma cztery cylindry, ale nie dla wszystkich będzie to argument, aby dopłacać. Z kolei entuzjaści diesli mogą sięgnąć po sprawdzone 1.5 dCi, ale ono dostępne jest wyłącznie w parze z wyposażeniem Zen, wiec próżno tam szukać wielu gadżetów dostępnych w bogatszych odmianach, w tym również elementów stylizacji. To raczej wersja przygotowana wyłącznie z myślą o flotach. Dlatego 100-konne 1.0 wydaje się optymalne i nawet jego cena okazuje się całkiem sensownie skalkulowana na tle konkurencji. Za bogatą odmianę Intens lub topową R.S Line trzeba zapłacić odpowiednio 62 lub 67 tysięcy złotych. Wspomniany wcześniej diesel przekracza te kwoty.

Francuskiemu producentowi udało się stworzyć naprawdę atrakcyjne auto. Doceniam dbałość o detale, szczególnie, że nie wywindowała ceny auta do poziomu wyższego od konkurencji. Przeciwnie – Peugeot 208 z zbliżonych odmianach silnikowo-wyposażeniowych okazuje się sporo droższy. Podoba mi się takie podejście. Tym bardziej, że Clio poza atrakcyjnym wyglądem i ładnym wykończenie prowadzi się o wiele lepiej od poprzednika. Zawieszenie jest sprężyste i przyjemnie tłumi nierówności (mimo niskoprofilowych felg testowanej wersji). Lubię też precyzję jego prowadzenia. Znowu o wiele lepszą od poprzednika. Nie rozumiem tylko dlaczego w przypadku Dacii można stosować siłowniki przedniej maski we wszystkich modelach, a w nowym Clio tego elementu zabrakło. To już niepotrzebna oszczędność, szczególnie wizerunkowo.

Michał Karczewski, fot. autora, grudzień 2019