Było ostatnio sporo zamieszania z S60-tką sygnowaną logo Polestar. Jeszcze przed chwilą takie auto miało pod maską trzylitrowego, sześciocylindrowego benzyniaka. Bez większego szumu medialnego producent podmienił tę jednostkę na taką, która znacznie lepiej wpisuje się w ducha downsizingu.

Obecnie w topowym S60 pracuje silnik dwulitrowy o mocy 368 koni mechanicznych. To więcej niż dotychczas, ale za to kosztem dwóch cylindrów. Mamy wiec wysilone, czterocylindrowy motor. Ta wieść nie spotkała się z entuzjazmem fanów motoryzacji. Natomiast Volvo konsekwentnie zabija swoje większe silniki i dziś dwulitrowy, czterocylindrowy silnik to maksimum tego co proponuje swoim fanom. Jasne, jest dostępny w wielu wariantach mocy, ale stał się trochę symbolem „dobrej zmiany”, którą nie wszyscy akceptują. Zmiana ta pod maską S60 Polestar wywołała wspomniane zamieszanie wśród fanów topowej odmiany szwedzkiego średniaka. Mówiono, że to już nie to samo, nie to brzmienie, nie ten prestiż. Sam byłem fanem pięcio i sześciocylindrowych silników montowanych w Volvo, dlatego z trudem przyjmuję fakt, że nie są już dostępne w żadnym z modeli. Jest to oczywiście tendencja, która dotyczy większości marek samochodowych. Ale entuzjaści sportowych wozów to z reguły fani motoryzacji. A oni tę zmianę odbierają najbardziej negatywnie. Nie znaczy to jednak, że S60 Polestar to auto, które skończyło się równocześnie ze zmianą jednostki napędowej. To nadal świetny wóz.

Potrafi uśpić czujność. Najbardziej pociąga mnie w tym aucie to, czego nie widać. Producent nie zdecydował się na ostentacyjne dodatki stylistyczne. Są felgi dedykowane do tego modelu, spora lotka na klapie bagażnika, dwie rury wydechowe. Wszystko ze smakiem, ale nie krzykliwie. Niby zwykłe S60. Ale uwagę znawców tematu od razu zwróci duże logo Polestar na tylnej klapie. Znak, że to prawdziwy Polestar, a nie tylko pakiet stylistyczno-techniczny, nieco podnoszący moc i zmieniają charakterystykę podwozia (taka opcja też jest dostępna). Ale nie zmienia to faktu, że S60 Polestar jest autem zaskakująco łagodnym. Bardzo szybkim i skutecznym za sprawą napędu na cztery koła, ale jednak niezwykle łagodnym.

Producent chwali się, że aż 70 elementów samochodu zostało zmodyfikowanych przez zespół Polestar. W aucie zastosowano o 80% sztywniejsze sprężyny niż w innych wersjach i amortyzatory Öhlinsa. Mimo to auto nie jest dramatycznie twarde, przez co można nim całkiem wygodnie podróżować – zupełnie jak limuzyną, a nie sportowym wozem. Przy okazji zmiany silnika, zmieniono też skrzynię biegów. Dotychczas oferowaną sześciobiegową przekładnie zastąpiła ośmiobiegowa skrzynia Geartronic. Konstrukcja, która znakomicie dogaduje się z zastosowanym w tym aucie silnikiem. Zmiana biegów jest płynna i szybka. Natomiast najbardziej spodobał mi się tryb sportowy. Nieco ukryty – nie ma tu żadnego przycisku, należy jedynie przesunąć lewarek skrzyni do siebie, tak jakby chciało się wywołać manualny tryb zmiany. Zmiany biegów odbywają się wtedy na wyższych obrotach, ale zachwycają sprawne redukcje. Automat robi je dokładnie wtedy kiedy trzeba. Zostało to znakomicie dopracowane. Jeśli ktoś chce, może skorzystać z łopatek do zmiany biegów przy kierownicy. Praca skrzyni w tym trybie również nie pozostawia zastrzeżeń. To bodaj najbardziej dopracowany sportowy tryb automatycznej skrzyni z jakim miałem do czynienia.

Polestar odpowiada za mapowanie wzmocnionego silnika T6, sportowy wydech, rozpórkę na kielichach przedniego zawieszenia, wiele detali sygnowanych swoim logo, które nie są nachalne, ale dodają smaku. Wiele z ich jest niewielkich, trzeba się przyjrzeć aby je zobaczyć. To mi się podoba. Nie ma tu epatowania wyglądem, który nie przekłada się na osiągi i wrażenia z jazdy. To dopracowany wóz, który nie musi niczego manifestować, bo po prostu jest świetny. A przy okazji sporo tańszy od C klasy spod znaku AMG czy BMW M3.

Michał Karczewski, fot. autora, luty 2017