Crossovery kupuje się oczami. Maja ładnie wyglądać i wyróżniać się w mieście. Captur spełnia ten warunek i ma nowy, mocny silnik. To jednak auto nie dla mnie.

Oferta tego modelu wzbogaciła się o dwa nowe turbobenzyniaki o pojemności 1.3 litra. Niewiele, ale da się z nich wykrzesać 130 i aż 150 koni mechanicznych. Oba silniki zaopatrzono w filtr cząstek stałych, zarezerwowany do niedawna dla diesli. Oba już trafiły lub dopiero trafią także pod maski innych modeli Renault oraz Dacii. Natomiast tu nawet ta słabsza, 130-konna odmiana może robić wrażenie. W końcu Captur to małe auto. Clio na sterydach. Pod maską testowanego egzemplarza pracuje właśnie ten słabszy ze wspomnianych wariantów, ale i tak spodziewałem się świetnej dynamiki.

Nie zawiodłem się. Mocy i momentu jest pod dostatkiem. Wciskasz gaz i odjeżdżasz. Tak jak lubię. Jest przewaga w mieście. Nie do końca odpowiada mi jednak charakterystyka nowej jednostki. Przyrost momentu jest zbyt gwałtowny i w efekcie czuje się jak w dawnym turbodieslu. Na początku nic się nie dzieje, a zaraz potem potężne uderzenie, niemal wyrywające kierownicę w ręki. Natomiast nie można odmówić Capturowi dynamiki przy większych prędkościach. Dobrze sprawdzi się zatem także na wakacyjnych wypadach. Szczególnie, że ma sześciobiegową skrzynię.

Do mocnego silnika dobrze pasuje charakterystyka zawieszenia. Jest sztywne, co na nierównościach może zaskakiwać, ale za to auto pewnie prowadzi się w zakrętach. Wiraże pokonywane ze sporą szybkością nie robią na Capturze wrażenia. Nie czułem wyjeżdżania przodem, czy jakiejś nerwowości. Wręcz przeciwnie. Migająca kontrolka informuje o ingerencji ESP, ale działanie systemu nie jest nerwowe, praktycznie niewyczuwalne. To mi się podoba, bo często jest bolączką małych aut.

Ale poza własnościami jezdnymi i mocnym silnikiem, w crossoverach liczy się wygląd. Muskularna sylwetka wygląda pociesznie i z pewnością spodoba się kobietom. Większość Capturów, które widziałem na ulicach, było prowadzonych właśnie przez panie. W ich gust może trafić limitowana wersja Red Edition. Jak sama nazwa wskazuje, woź dostępny jest w czerwonym kolorze. Do tego ma czarny dach i lusterka oraz 17 calowe alufelgi. Mnie najbardziej spodobały się elementy wnętrza. Tapicerka wykonana częściowo z alcantary przywodzi na myśl sportowe modele producenta.

Siedzi się tu wyżej niż w autach klasy B. To przekona niewysokie osoby. Mnie urzekła szuflada znajdująca się w miejscu tradycyjnego schowka przed pasażerem. W tym segmencie liczy się oryginalność, i jest jej tu sporo, choć każdy kto zna kokpit Clio, poczuje się w Capturze jak w domu. W dodatku dobrze wyposażonym domu – nie zabrakło automatycznej klimy, karty hand free, czy ledowych reflektorów. To wszystko zachęci fanów miejskich crossoverów. Ja wybrałbym jednak zwykle Clio. Charakter tego wozu bardziej do mnie przemawia, choć życzyłbym sobie, aby pod jego maską również zagościły nowe silniki. Szczególnie ten 150-konny. Pewnie nastąpi to jednak dopiero w nowej generacji miejskiego Renault.

Michał Karczewski, fot. autora, maj 2019