Spotkanie z legendą zawsze robi wrażenie. Niezależnie czy to legenda kina, muzyki, życia politycznego, przełomów społecznych. Motoryzacyjne legendy rządzą się podobnymi prawami. Sprawdzamy ile jest legendy w nowym Mustangu.
Nowy Mustang po raz pierwszy jest oficjalnie sprzedawany w Polsce i po raz pierwszy dostępny dla tak szerokiego grona odbiorców. To auto w pełni mnie zaskoczyło. Za relatywnie niewielkie pieniądze, mnie więcej takie za jakie kupisz dobrze wyposażonego kompakta z mocnym silnikiem lub powiedzmy auto klasy średniej, oferuje wrażenia, które są diametralnie różne, wręcz niedostępne dla odbiorców tych aut. Jest pod tym względem właściwie bezkonkurencyjny. Czemu? Bo to prawdziwie sportowy wóz – bezkompromisowy, trudny w prowadzeniu, wymagający. Pierwszy lepszy kierowca, pewny swoich umiejętności i zachwycony tym, że na światłach wyprzedził auto sąsiada, zginąłby za kierownicą Mustanga podczas jazdy w deszczu. Aby sprawnie jeździć tym wozem i korzystać z możliwości jakie daje trzeba mieć jaja ze stali.
Potężna moc wolnossacej V8-ki rzucona na tylne koła, do tego solidny, wynoszący 530 Nm moment obrotowy oznaczają mniej więcej tyle, że nawet przy włączonych elektronicznych stróżach auto szarpie uciekającym tyłem po mocniejszym wciśnięciu pedału gazu. Czuć, że elektronika cały czas walczy, aby utrzymać Mustanga w ryzach, ale mam wrażenie, że silne auto bez trudu byłoby w stanie zerwać te kagańce i wyciąć kierowcy niezły numer. A jak jest na śliskiej nawierzchni? Bywa zabawnie. Mustang potrafi nastraszyć. Rozsądnie byłoby przeszczepić sobie prawą nogę filigranowej blondynki. Gdy przy prędkościach przewyższających 120 km/h mocniej wciśniesz pedał gazu, tył auta zacznie tańczyć, a ty nie będziesz miał pełnych portek – serdecznie gratuluję. Jesteś gość. Po takim teście masz szanse wycisnąć z Mustanga pełnie jego możliwości. Wystarczy, że wyłączysz ESP. Mustang tylko na to czeka. Bez trudu można wtedy jeździć dymiącym bokiem po niemal każdym łuku. Producent przewidział nawet tryb palenia gumy. Brawo! W czasach kiedy nawet sportowe wozy mają tak ustawione kagańce, że palenie gumy możliwe jest tylko podczas jazdy, Ford wie, że takie auta kupuje się często jako duże zabawki. Dlaczego wiec nie skorzystać z ich możliwości?
W menu komputera ustawiasz opcje Line Lock (przetłumaczoną tak dosłownie, że aż boję się cytować), jedną nogą mocno wciskasz hamulec, drugą depczesz gaz do podłogi. Obroty wędrują w górę podobnie jak odbywa się to przy korzystaniu z procedury startowej. Szybkim ruchem puszczasz hamulec i patrzysz jak Mustang zaczyna tonąc w kłębach dymu. Wrażenia znakomite. Sens? To nie tylko zabawa, ale także grzanie opon przed startem w wyścigu. Ale najważniejsze jest to, że frajda jaką daje Mustang nie byłaby możliwa, a przynajmniej nie byłaby pełna, gdyby nie zachwycający silnik pracujący pod maską tego wozu. To pięciolitrowe V8 o mocy 421 koni, które w dobie ekologicznych bredni nie powinno istnieć. A nie tylko żyje i można je legalnie kupić w każdym salonie Forda, ale także sprawia, że doskonale czujesz charakter tego amerykańskiego wozu. Masz wrażenie, że siedzisz za kierowcą prawdziwego Musle Cara z dawnych lat. Takiego, jakiego miałeś okazję widzieć tylko w filmach. Świetne soczyste brzmienie, wibracje na wolnych obrotach, lekkie bujanie auta przy każdym dodaniu gazu na postoju, ryk silnika na wysokich obrotach. Uwielbiam to.
Zresztą takich retro-smaczków w Mustangu jest więcej. Prosta w stylizacji kierownica, klasyczne zegary z lotniczym napisem „ground speed” na prędkościomierzu, tradycyjne przyciski w konsoli środkowej. Jedyny nowoczesny akcent to dokowy ekran, który nawet mi tu nie przeszkadza. I taki właśnie powinien być Mustang. Na tyle nowoczesny, aby był chętnie wybierany przez młode pokolenie, ale jednocześnie na tyle tradycyjny, by znakomicie nawiązywać do poprzedników. Mustang to przecież legenda. Jest dla Amerykanów tym czym Porsche 911 dla Europejczyków. Tyle, że na Mustanga wystarczy 159 000 złotych za wersję z silnikiem 2.3 Ecoobost i 20 tysięcy więcej za V8. Nie zastanawiajcie się – wybierzcie tę drugą odmianę. Tym bardziej, że za takie pieniądze nie kupicie nie tylko 911-tki, ale żadnego innego Porsche, żadnego sportowego Audi, BMW, AMG czy Lexusa o takiej mocy i pojemności silnika. Kupicie za to auto z piękną historią, którego plakaty wisiały nad łóżkami amerykańskich dzieciaków.
Michał Karczewski, fot. Maciek Ramos i autor, lipiec 2016