Sportowa wersja Swifta z pewnością spodobała by się wielu osobom, gdyby tylko o niej wiedzieli. Nie jest to hot hatch i całe szczęście. Nie musi. Na tym polega frajda z jazdy tym autem.

Lubie Swifta w jego zwykłej wersji, z silnikiem 1.2. Ten wóz ma nadal czterocylindrowy silnik, dzięki czemu nie pracuje jak zepsuty. Chodzi równo niczym niemal wszystkie silniki poprzedniej dekady. Ale to nie silnik jest największą zaletą Swifta. Doceniam sposób prowadzenia. Auto jest krótkie, ale ma relatywnie duży rozstaw osi. Dzięki temu prowadzi się w gokartowym stylu i daje frajdę z jazdy po zakrętach. Lubię w nim pozycję za kierownicą i ascetyczne wnętrze. Oraz to, że kokpit nie dominuje nad kierowcą. Jest minimalistyczny. Dzięki temu nie odwraca mojej uwagi i pozwala skupić się na jeździe. Jest jeszcze jedna zaleta. Swift to małe auto, ale minimalistycznie urządzone wnętrze oferuje wrażenie sporej przestrzeni. Wysoko poprowadzona linia dachu i niemal pionowa przednia szyba przywodzą mi na myśl MINI. Podobnie jak posłuszny sposób prowadzenia japońskiego auta.

Jadąc Swiftem Sport mam podobne wrażenia jak z jazdy podstawową wersją. Tyle, że bardziej. Wszystkie doznania mają zbliżony charakter, ale są mocniejsze. Prowadzenia? Układ kierowniczy reaguje posłusznie jak w „zwykłym” Swifcie, ale nieco bardziej. Choć w tej odmienia powinien mieć krótsze przełożenia i to w zasadzie jedyny zarzut. Zawieszenie sztywniejsze. Dzięki temu auto jeszcze pewniej się prowadzi, ale na nierównościach czujesz, że jest to sportowa odmiana. To i tak o lata świetlne przyjemniejsze podwozie niż w Swifcie Sport sprzed dekady. Tamto auto było twarde jak deska. Podskakiwało niemiłosiernie na najmniejszych nierównościach. W kolejnej generacji znacznie poprawiono komfort. Podwozie pracowało już o wiele bardziej sprężyście. Znaleziono złoty środek. W obecnej odmianie dopracowano i tak dobre rozwiązania.

We wnętrzu dorzucono trochę sportowych dodatków. Fotele są dość twarde i mają lepsze trzymanie boczne niż z podstawowej wersji. Jednak sama pozycja za kierownicą jest bardzo podobna. Czyli dobra, bo już w zwykłym Swifcie siedzi się wygodnie, dzięki szerokiemu zakresowi regulacji fotela i kierownicy. Najbardziej doceniam tradycyjne zegary. Duże i okrągłe. O świetnej czytelności. O niebo lepsze niż modne dziś elektroniczne wyświetlacze. Oferowane jako pożądany bajer w droższych wersjach, a w rzeczywistości o wiele tańsze w produkcji. Tu wrażenia taniości nie ma. Realnie do wnętrza mam jedno zasadnicze zastrzeżenie – kiepska widoczność do tyłu. Szerokie słupki C fajnie wyglądają na zewnątrz, ale nie ułatwiają życia podczas cofania w mieście. Na szczęście jest kamera.

Osoby, które już wiedzą o istnieniu Sporta zaciekawi silnik. Nie jest to wysokoobrotowa „wiertarka” sprzed lat. Turbodoładowanie zmieniło charakterystykę motoru. Pod maską pracuje benzynowe 1.4 znane z Vitary. Jeszcze niedawno silnik miał 140 koni, ale w myśl unijnych wymogów, Swift, również ten sportowy, musiał stać się hybrydą. Dorzucono więc urządzenia ISG 48V z funkcją silnika elektrycznego, akumulator litowo-jonowy 48V i przetwornicę prądu stałego z 48V na 12V oraz zmniejszono moc. Teraz Swift Sport ma 129 koni. Nie ma co odnosić się do papierowych danych. Auto wolniej przyspiesza. Skupmy się jednak na wrażeniach. Przy miejskiej jeździe i korzystaniu z zalet momentu obrotowego, dostępnego na niskich obrotach, nie mam wrażenia, że auto stało się wolniejsze. Nadal chętnie reaguje na gaz i nie trzeba go dwa razu prosić, aby wystrzelić spod świateł. Pamiętajmy, że to miejskie auto i to nie autostrada jest jego żywiołem. Zatem to właśnie ta przewaga w mieście, gdzie często dynamika przyspieszeń (nie mylić z prędkością) jest ważna, okazuje się wielką zaletą. Niedosyt pozostawia jedynie brak możliwości kręcenia silnika na wysokich obrotach. Tu za sprawą mniejszej mocy, ale i charakteru silnika turbo, mniej się już dzieje. Ale to w większości odczują jedynie ci, którzy znali poprzednią wersję tego silnika. Niezmienną zaletą jest jego niskie spalanie. Nie spotykana w prawdziwych hot hatchach. Szkoda, że zbiornik paliwa ma zaledwie 37 litrów pojemności. Doceniam też sześciobiegową, manualną skrzynię biegów i tradycyjny ręczny. Swift nadal ma te atuty, które pozwalają na niezłą zabawę. Moda i przepisy coraz częściej wymuszają automatyczną skrzynią i hamulec elektryczny. Tak jest ekologiczniej.

Swift Sport nie jest tak mocnym autem jak miejskie hot hatche i całe szczęście. Nie jest dla nich konkurentem. To jego atut. Nie musi gonić za autami z kategorii „200 koni”. To nie ta waga. I bez tego daje dużo frajdy z jazdy, ale dzięki temu jest o wiele przyjemniejszy w codziennym użytkowaniu. Frajdy dla mnie nawet większej, bo o wiele bardziej lubię jeździć na sto procent szybkim autem niż na trzydzieści takim, którego możliwości i tak nie jestem w stanie wykorzystać. Podoba mi się także, że ten model nadal jest bardzo „analogowy”. Ma wiele dobrych, tradycyjnych rozwiązań. Przepisy wymusiły hybrydę, ale to i tak o wiele mniejsza ceną niż ta, którą „płacą” klienci innych marek. Ten wóz jest tak dobry jak „zwykły” Swift, ale szybszy, twardszy, ładniejszy, dzięki sportowym dodatkom.

MK, fot. autora, listopad 2021