Nowy Duster stylistycznie wygląda na ewolucje poprzednika. Ale to zupełnie inne auto. O lata świetlne lepsze od swojego prekursora.

Z wyglądu podoba mi się bardziej. Ale to pewnie przez to, że do poprzedniej generacji już przyzwyczaiłem. Bardzo lubiłem ten samochód. Był niezwykle dzielny w terenie. Nowa generacja wydaje się o wiele większa. Bardziej muskularna, ale przede wszystkim pełna nowoczesnych detali – tylne lampy a’la Jeep Renegade, ciekawie stylizowane plastiki np. te przy przednich błotnikach. To wszystko wygląda interesująco, ale jest tylko przedsmakiem, bo jak napisałem, stylistycznie to jedynie ewolucja. Nie licząc zupełnie nowego tyłu, Duster bardzo przypomina poprzednika. Zachowano formę, ale co z treścią?

Kabina jest już zupełnie inna. Stylistyka całkiem nowoczesna, ale pozostała prostota. Wszystko jest nadal bardzo funkcjonalne. Materiały twarde, ale ich spasowanie tak dobre, że niejedno BMW mogłoby się zawstydzić. Uwagę zwraca panel wentylacji przypominający ten stosowany w Jeepie i nowy zestaw zegarów. Przestrzeni jest o wiele więcej niż w poprzedniku, pozycja za kierownica – lepsza. Testowana wersja nie miała napędu na cztery koła, ale i tak większość użytkowników SUV-ów go nie potrzebuje. Auto ma wyglądać terenowo, a nie być terenówką. Pod maską znalazł się dobrze znany turbo diesel – 1.5 dCi o mocy 110 koni mechanicznych. Lubie ten silnik. Zapewnia Dusterowi wystarczają dynamikę, Mało pali i jest cichy. Przy okazji kolejna zaleta nowego Dustera – o wiele lepsze wyciszenie wnętrza. Słychać głównie szum powietrza przy większych prędkościach.

Najbardziej do podobała mi się jednak automatyczna skrzynia, zastosowana w tym aucie. Dwusprzęgłowa przekładnia EDC jest znana z innych modeli Renault, ale w Dusterze to nowość. Poprzednik nie był oferowany z automatem. A to rozwiązanie w SUV-ie z terenowymi aspiracjami konieczne. Co do samej skrzyni – biegi zmieniane są płynnie i bez szarpnięć. Jedyny mankament jaki zauważyłem to podszarpywanie przy ruszaniu i mało zdecydowana reakcja skrzyni po zredukowaniu biegu przed zakrętem, a następnie szybkim wciśnięciu pedału gazu. Niemniej jest to znakomity wybór do tego auta, szczególnie pamiętając sześciobiegową skrzynie manualna z poprzednika, gdzie jedynka pełniła funkcje reduktora.

Lećmy dalej. Kolejna zaleta nowej generacji – zawieszenie. O niebo lepsze od poprzednika. Tamto było zdecydowanie za miękkie. Wystarczył mocniejszy silnik (np. 1.2 TCE – niestety nieoferowany na chwile obecna w nowej generacji) a miałem wrażenie, że kołyszący się jak balia na wodzie Duster, za chwile kompletnie straci przyczepność, nawet na prostej drodze. W nowej generacji nie ma już takiego wrażenie – auto prowadzi się o wiele pewniej, co nie znaczy, że jest twarde. Po prostu lepiej poradzono tu sobie ze znalezieniem złotego środka. I jeszcze jedna ciekawostka – praca układu kierowniczego. W poprzedniej generacji wspomaganie było hydrauliczne a układ działał dość ciężko. Miało to swoje zalety podczas jazdy, ale na parkingu było meczące. W nowej generacji elektryczne wspomagania działa tak silnie, że na parkingu można obracać kierowce jednym palcem, za to podczas jazdy wyraźnie zmniejsza się jego siła, a precyzja prowadzenia okazuje się całkiem dobra.

Nowy Duster to wóz o wiele bardziej dopracowany od poprzednika. Widać, że wiele nauczono się na poprzedniej generacji tego modelu i bardzo poważnie potraktowano nową. Głównie dlatego, że poprzednik osiągnął wielki sukces i nowy model miał te rynkową szanse kontynuować, a nie pogrzebać. Auto jest wiec utrzymane w tej samej stylistyce, ale o wiele lepsze. No i ma wiele rozwiązań, które w Dacii były jeszcze niedawno nie do pomyślenia. Producent nie boi się już tak bardzo konkurencji w stosunku do Renault, tym bardziej że Duster w zasadzie nie ma w niej odpowiednika (malo popularny Kadjar raczej nim nie jest). Strzałem w dziesiątkę jest nowoczesna, automatyczna skrzynia, i trochę nowoczesnej elektroniki, mimo której Duster nie zatracił swojego pierwotnego charakteru. To nadal auto dla tych, którzy lubili dawne terenówki i cenią sobie prostotę.

Michał Karczewski, fot. autora