M240i ma jedna zasadniczą wadę. Nie chce się z niego wysiadać. W kategorii frajdy z jazdy to bez wątpienia jeden z liderów gamy bawarskiego producenta. Duża moc, wiele sportowych smaczków M Performance i tylny napęd to gwarancja dawki solidnych emocji.

„Dwójka” okazuje się wiec świetnym pomysłem dla tych, którzy chcą się dobre bawić, a nie wozić rodzinę lub zakupy, a od familijnego obiadu wolą wypad z laską do modnego klubu. Ale uwaga – lanserski wygląd bywa złudny, bo M240i to jedno bardziej wymagających BMW i na pewno nie powinni do niego wsiadać ignoranci i mało doświadczeni kierowcy. Ten model potrafi nastraszyć niedoświadczonego drajwera i nauczyć go pokory.

Zwarta sylwetka, opalizujący lakier, modne sportowe dodatki. To jednak nie auto dla kobiet i dzieci. No chyba, że tych dużych i doświadczonych. Ta wersja nie bawi się w ekologiczne głupoty, choć ma na pokładzie niepotrzebny system start/stop i tryb Eco Pro. Najważniejsze, że pod maską pracuje wspaniała sześciocylindrowa, benzynowa rzędówka z bezpośrednim wtryskiem i turbosprężarką, o mocy 340 koni mechanicznych. To o 14 koni więcej niż w poprzedniej wersji tego silnika, oznaczonej jako M235i. Jestem wielkim fanem tej jednostki napędowej, tym bardziej, że BMW coraz odważniej wchodzi w temat silników trzycylindrowych. Dlatego koniecznie trzeba wybrać tę właśnie wersję, dopóki jest. Nie chcę mi się wysiadać z tego auta nie tylko ze względu na jej osiągi, ale także ze względu na jej brzmienie. Mówią, że sztucznego, ale jeśli nawet, to dopracowanego do perfekcji.

Na niskich obrotach silnik cicho mruczy, na wysokich prezentuje głośne sportowe brzmienie. Gdy delikatnie traktujesz pedał gazu, basowego pomruku niemal nie słychać. Gdy traktujesz prawy pedał mocniej – możesz oczekiwacz solidnego akompaniamentu. Lubię efektowne miedzygazy przy redukcjach, a także drobne strzały z wydechu, które słychać w trybie Sport. „Na papierze” auto do setki przyspiesza w 4.7 sekundy i dysponuje maksymalnie 500 Nm momentu obrotowego, dostępnymi w zakresie 1520 – 4500 obr./min. (poprzednia wersja miała 450 Nm dostępnych od 1300 obr.). To jednak suche dane. Robią wrażenie, ale są niczym bez rzeczywistych wrażeń z jazdy. Tu mocniejsze wciśnięcie gazu sprawia, że auto katapultuje do przodu jak wystrzelone z procy, a wskazówka obrotomierza niewiele ustępuje tej wskazującej obroty.

Do wyboru jest kilka trybów jazdy, które wspomniane wrażenia mają spotęgować lub ostudzić emocje. Jeśli jesteś szalonym ekologiem (choć nie wiem po co w takim razie wybrałeś to auto) lub kończy ci się paliwo – sięgasz po tryb Eco Pro, który domyślnie włącza system start/stop i pomaga zbierać dodatkowe kilometry do zasięgu, osłabiając parametry silnika i efektywność klimatyzacji. Gdy w aucie zrobi się gorąco, a Tobie wróci rozum, powinieneś przełączyć na tryb Sport. Genialny, ośmiobiegowy automat utrzymuje wtedy wyższe obroty przeciągając silnik na kolejnych przełożeniach, a dodatkowo uwalniana jest większa dawka momentu obrotowego. Efekt to piorunujące przyspieszenie, które mniej wprawnych kierowców w może przyprawić o nadmierną potliwość.

Dla najodważniejszych stworzono tryb Sport +, w którym wyłączany jest system kontroli trakcji DTC i można bezkarnie spróbować driftu. Jeśli umiesz – warto. Jeśli nie, lepiej pozostawić elektroniczne kagańce, bo nawet z nimi osiągi są rewelacyjne, a tył próbuje lekko „zamiatać”. Na co dzień wystarczy tryb Comfort. Auto jest w nim wystarczająco szybkie, ale nie tak agresywne jak w Sporcie. Tak czy siak to jedno z tych aut, które dają największe motoryzacyjne znane mi pokłady frajdy z jazdy. Ale jest jednak w tej całości kilka niepasujących elementów. Mógłbym przyczepić się do tego, że rewelacyjnie wyglądająca kierownica z M pakietu jest byt duża. Lub do tego, że w sportowym aucie nie ma wskaźnika temperatury cieczy chłodzącej ani oleju. To znacznie poważniejszy problem. Ale największym jest składany dach. Wersja Cabrio. To co daje przyjemny wiatr we włosach przy słonecznej pogodzie, nie pasuje moim zdaniem do tak szybkiego wozu. Tak sportowej odmiany. Słabsze silniki w kabriolecie? Jak najbardziej. Nawet diesel. Gdyby było tu maksymalnie 200 koni, odkryta odmiana byłaby świetną zabawką na lato. Ale przy topowym benzyniaku wybrałbym wersję Coupe – jest tańsza i sztywniejsza. Podobnie jak wolałbym Porsche Cayman, zamiast Boxstera.

Michał Karczewski, fot. autora, kwiecień 2017