Nowe MINI JCW zostało wysłane do angielskiej szkoły dobrych manier. Jest mocne, szybkie i skuteczne. Zapewnia pokłady frajdy z jazdy i sporo indywidualizmu podkręcanego retrostylem. Ale jest też autem o wiele grzeczniejszym i bardziej kulturalnym od poprzednika.

Nowa generacja JCW to z jednej strony najmocniejsze seryjne MINI w historii, a z drugiej –  najgrzeczniejsze z dotychczas oferowanych najmocniejszych brytyjskich maluchów. Miniaki sygnowane logiem Worksa były i są synonimem świetnej zabawy. Kupujesz takie auto i wiesz, że nie dość że masz gwarancję gokartowego prowadzenia, to jeszcze pod maska drzemie topowa jednostka napędową. Benzynowa, mocna, ba, nawet za mocna jak na takiego malucha. Gdy to wszystko dodasz do kupy, okaże się, że to idealna zabawka, dla małych i dużych, dla kobiet i mężczyzn, dla wszystkich, którzy kochają samochody. Dla tych, którzy wsiadają do nich po to aby pojeździć dla przyjemności, a nie przemieszczać się po prostu z punktu A do B.

Nie można Worksowi odmówić świetnego wyglądu. Jest smacznie i sportowo. Nasz testowy egzemplarz zwracał uwagę żółtym lakierem, czarnym dachem i kilkoma detalami w tym kolorze, w tym pasami na przedniej masce. Nie zapomniano też o wszechobecnym logo JCW. Do tego świetnie wyglądające alufelgi i niskoprofilowe opony. Jeżdżąc nowym Mini mam jednak wrażenie, że auto jest o wiele spokojniejsze, bardziej ułożone, grzeczniejsze nie tylko od poprzednika, ale także od poprzedniej generacji Coopera S. Tamte modele to krzyczący chuligani, głośni, strzelający z wydechu. W wydechach tamtych aut aż się gotowało. Tu mamy spokojne, eleganckie i bardzo szybkie auto. Czasem coś tam strzeli przy ujęciu gazu. Cieszę się, że utrzymano tę cechę. Ale mam wtedy wrażenie, że Mini wstydzi się tego jak beknięcia przy obiedzie z angielską królową.

Nie wiem czy to wada czy zaleta. Dla tych, którzy oczekują prostego, sportowego wozu, który jest mocno nieokrzesany – pewnie wada. Ale dla większości, jak sadzę – zaleta. Dostają bardzo szybkie, małe auto w stylu retro, które nadal znakomicie się prowadzi, może nawet lepiej (dopracowane podwozie), choć nie jest już tak ostre jak poprzednik. Jest za to bardziej eleganckie. Pod maską nowego JCW pracuje turbodoładowany benzyniak o pojemności 1.6 litra i mocy 231 koni mechanicznych. Auto ma opcjonalną, szybką, sportową, automatyczną skrzynie, o 8 przełożeniach. Tę, którą bardzo cenie w pozostałych modelach ze stajni BMW. Bardzo pasuje do grzeczniejszego charakteru MINI choć moje doświadczenia z Miniakami wyposażonymi w manualne przekładnie pozostawia dozę niedosytu.

Podobnie jak w przypadku poprzedników, na pokładzie znalazł się selektor do zmiany trybu jazdy. Może być ekologicznie – wtedy reakcja na gaz jest osłabiona, ale w zamian auto mniej pali, a ty śledzisz na wyświetlaczu jak do zasięgu przybywają kolejne kilometry. To wszystko w akompaniamencie systemu start/stop. Pytanie, po co to komu w sportowym aucie? Na szczęście jest jeszcze tryb standardowy i ten najbardziej pożądany – sportowy. Bez zastanowienia wybieram ten ostatni, a na wyświetlaczu czytam komunikat o gokartowej frajdzie z jazdy. O to chodzi – mimo wszystkich zmniejszających charakter tego auta zmian, frajda pozostała. Jest wyjątkowa i warta tego by wydać na tego wariata w garniturze niemal 130 000 zł.

Michał Karczewski, fot. autora, czerwiec 2017