Lubię takie auta jak RC F. To pierwsza liga sportowych wozów. Nie takich, które powstają na bazie kompaktów czy modeli klasy średniej. Nie takich, które są tylko mocną wersją istniejącego golasa. Ale takich, które od początku do końca mają dawać frajdę i wskazywać na status materialny właściciela.

To trochę tak jak z Porsche. Świetne osiągi i historia 911-tki to jedno, ale ten samochód ma jeszcze jedną rolę. Ma podkreślać, że jego właściciel osiągnął w życiu sukces. Że stać go na to, aby kupić auto za pół miliona. Mając takie lub większe pieniądze nie kupuje kolejnego mieszkania, nie wybiera zagranicznych wakacji. Kupuje auto, które będzie jego wizytówką. Choć 911-tka nad RC F-em ma tę przewagę, że sprzedaje się znacznie lepiej i jest legendą. Z drugiej strony do klientów Lexusa przemówi fakt, że ich samochód będzie rzadko spotykany na drogach, a przez to bardziej wyjątkowy.

Nie podejmuje się analizy wyższości Porsche nad innymi sportowymi wozami. Teorii na ten temat jest pewnie tyle co fanów tego rodzaju aut. Ale RC F to wbrew opiniom brytyjskiego Top Gear wyjątkowo udany wóz. Skąd o tym wiem? Moje pierwsze spotkanie z najszybszym Lexusem odbyło się znacznie wcześniej niż ten test. Na torze w Bednarach miałem okazję jeździć tym autem u boku Bena Collinsa. Prowadzone ręką wprawnego kierowcy pokazuje pełnie swoich możliwości – jest zwinne, skuteczne i driftuje na każde zawołanie. Ben cały czas podkreślał, że auto jest wyjątkowo łatwe w prowadzeniu. Zapytałem go wtedy jak wypada w porównaniu z BMW M3 – odparł, że to podobne auta, ale Lexusem jeździ non stop od kilku dni (tyle w sumie trwała impreza połączona z jazdami tym modelem) i nic się w nim nie zepsuło.

Kilka miesięcy później sam sprawdziłem możliwości RC F-a. Widziałem co to auto potrafi na torze. W codziennej jeździe cały czas czułem niedosyt, że nie jestem w stanie wykorzystać nawet połowy jego możliwości. Ale bez wątpienia jest to samochód relatywnie łatwy w prowadzeniu. Mimo, że bardzo szybki nie jest brutalny, a bardzo przewidywalny. W dużej mierze odpowiada za to technologia starego typu. Pod maską nie ma turbodoładowanego silnika o małej pojemności. Jest tradycyjne, wolnossące V8 o pojemności 5 litrów. To świetna jednostka. Bardzo elastyczna, silna w całym zakresie obrotów. W połączeniu z ośmiobiegowym (świetnym!) automatem znakomicie nadaje się do jazdy na co dzień. Pracuje sobie wtedy na niskich obrotach, dyskretnie pomrukując. Jeśli jednak wciśniesz mocniej gaz, strzela do przodu jak z procy. Minus to sztuczny dźwięk, poprowadzony do uszu kierowcy poprzez głośniki. Czy V8-ka sama w sobie nie ma wystarczająco dobrego brzmienia?

Niewiele osób spojrzy na RC F-a jako na auto do driftu. To błąd. Te wóz wiele potrafi w tej kwestii i okazuje się zaskakująco łatwy w opanowaniu. Nie jestem mistrzem jazdy w poślizgu, ale jeżdżąc na prawym fotelu z Benem Collinsem i patrząc z jaką łatwością wprowadza auto w kontrolowany poślizg, podpatrzyłem kilka tajników jego techniki jazdy. Potem próbując wykorzystać je w praktyce zobaczyłem, że RC F faktycznie okazuje się bardzo posłusznym wozem, którym można pojechać dymiącym bokiem. Jest tym samym wyjątkowo uniwersalny – z jednej strony szalony wóz o rewelacyjnych osiągach, z drugiej eleganckie coupe, w którym o wiele lepiej wygląda gość w średnim wieku niż młodzieniaszek. Ten Lexus lepiej prezentuje się pod dobrą restauracją, teatrem czy na parkingu pola golfowego niż pod modną dyskoteką. Trochę tak, jak z w przypadku Porsche 911.

Michał Karczewski, fot. Maciek Ramos, styczeń 2016