Lifling najmniejszego BMW z jednej strony je poprawił, z drugiej zepsuł. Mam na myśli wygląd. Przód wygląda o wiele lepiej. Jest bardziej dynamiczny i podobny do większych modeli spod znaku szachownicy. Wolę go o wiele bardziej niż ten sprzed liftingowej wersji.

Z tyłem jest już jednak inaczej. Stary bardziej mi się podobał. Nowy przypomina zadek znany z Aurisa, a to już nie jest komplement. Czyżby współpraca obu marek przewidywała również takie cytaty? Jeśli tak, mam nadzieję, że Toyoty zaczną przypominać BMW, a nie odwrotnie.

Wygląd to jednak kwestia gustu. Przestaje mieć znaczenie, gdy wskoczysz do nowej jedynki, w takiej wersji jaką otrzymaliśmy do testu. Topowa odmiana M135i to najlepsze co możesz w tej chwili miej w tym aucie. Najlepsze znaczy najszybsze, najbardziej skuteczne, robiące największe wrażenie. Wyciskające z BMW to czego oczekujesz po tym aucie – sportowe emocji. Każdy kto po raz pierwszy słyszy o M135i sądzi, że to M Power. Niestety jedynka nie występuje w takiej odmianie. Ale jest to M Performance. Coś pośredniego pomiędzy podstawowymi wersjami, a mocarną, „prawdziwą” M-ką. Ale M Performance to znacznie więcej niż tylko kilka stylistycznych smaczków i logo umieszczone w kilku miejscach. To zmiany mechaniczne, które są tu kluczowe.

To jedyna wersja jedynki mająca pod maską trzylitrowego benzyniaka o sześciu cylindrach ustawionych rzędowo, maksymalnej mocy 326 koni i 450 momentu obrotowego dostępnego w zakresie od 1300 do 4500 obr./min. To świetne wyniki w niewielkim, kompaktowym aucie. Biorąc pod uwagę, że z zewnątrz brak ostentacyjnych spojlerów i wyraźnych wyróżników tej topowej odmiany, potrafi ona zaskoczyć wielu amatorów domorosłego tuningu, chcących się ścigać spod świateł. Do setki auto przyspiesza w 5,1 sekundy. Może być szybciej (4,9 s.) pod warunkiem, że do przeniesienia napędu wybierzesz ośmiobiegowy automat lub najszybciej (4,5 s.) jeśli sięgniesz po wersję Xdrive.

Testowany egzemplarz to wersja dla „beemkowych” purystów. Ma manualną skrzynię i napęd na tył.

To auto prowadzone przez wprawnego kierowcę potrafi dać masę frajdy z driftu i tradycyjnej skrzyni, lubianej w BMW zwłaszcza przez młodszą klientelę. Ja zdecydowanie polecam automat. Miałem okazję testować takie auto jeszcze przed liftingiem i doskonały automat o wiele lepiej się w nim sprawdza. Skrzynia manualna ma czasem problemy z precyzją, w naszym egzemplarzu były kłopoty z szybkim wrzuceniem drugiego biegu na wysokich obrotach. Lewarek chodzi z oporem, choć to akurat nie jest wada w sportowym aucie, ale jego gumowa praca nie przypadła mi do gustu. Za to fani driftu będą zachwyceni – duży moment rzucony na tylną oś sprawia, że po znieczuleniu systemów bezpieczeństwa, można z łatwością rzucić bokiem w zakręcie.

Prowadzenie BMW to od lat klasa sama w sobie. Większość modeli tej marki prowadzi się z gracją baletnicy i posłusznie wykonuje polecenia kierowcy. Tak właśnie było w M235i, tak też jest w M135i. Krótkie przełożenie układu kierowniczego powoduje, że niewielki ruch kierownicą wystarczy do zmiany toru jazdy. Samo podwozie jest wystarczająco sprężyste, aby zapewnić minimum komfortu, ale jednocześnie wystarczająco sztywne, żeby przenieść na asfalt sportowe możliwości napędu. Znaleziono tu dobry kompromis. Takich kompromisów jest zresztą więcej – ciasne, ale jednak rodzinne i funkcjonalne wnetrze. Spory kufer, brak negatywnych różnic pod tym względem w stosunku do najtańszej odmiany. A jednocześnie imponujące, sportowe możliwości tej wersji. Warto sięgnąć po M135i, ale pod warunkiem, że będzie to odmiana z automatem. A w moim prywatnych rankingu, także z napędem na cztery koła.

Michał Karczewski, fot. Maciek Ramos i autor, styczeń 2016