I20-tka zyskała nowy silnik. Turbodoładowana, benzynowa jednostka ma zaledwie litr pojemności, ale aż 120 koni mechanicznych mocy. Wpisuje się zatem w trwającą, europejską modę downsizingu.

Nowy silnik to główny powód ponownego spotkania z miejskim Hyundaiem. I20 to świetny wóz. Bardzo przyjemnie się nim jeździ. Pozwolił szybko zapomnieć o archaicznym poprzedniku i dziś trudno sobie wyobrazić, żeby koreański producent obniżył loty w tym segmencie. Lata obserwacji konkurentów nie poszły na marne i pozwoliły Hyundaiowi wielu z nich przegonić. Podobnie może być w kwestii silników.

Wiele marek samochodowych ma już w swojej ofercie mocne turbobenzyniaki, również w segmencie „mieszczuchów”. Teraz taka jednostka debiutuje także w i20. Dostępna jest w dwóch wariantach mocy – 100 i 120 koni mechanicznych. Dwa wałki rozrządu, bezpośredni wtrysk. Obie odmiany maja taki sam maksymalny moment obrotowy (172 Nm) uzyskiwany w zakresie 1500-400 obr./min. Różnice w przyspieszeniu do setki? Zaledwie pół sekundy. W prędkości maksymalnej – tylko kilka kilometrów. Bez znaczenia. Różnice robi natomiast sześciobiegowa skrzynia w mocniejszej odmianie. Słabsza ma pięciobiegową przekładnie.

W moje ręce trafiła mocniejsza wersja benzynowego „litra”. Papierowe dane to jedno, ale liczą się wrażenia z jazdy. Uruchamiam silnik i od razu nie mam złudzeń. Pod maska pracują trzy cylindry. Charakterystyczny dźwięk trudno pomylić z jakimkolwiek innym. Niektórzy mówią, że ma zadziorne, sportowe brzmienie. Ja jednak nie jestem entuzjastą tego rozwiązania. Cel to oczywiście mniejsze spalanie. Producent zapewnia, że i20 będzie zużywać średnio 5 litrów benzyny w cyklu mieszanym. Życie dorzuca do tego jeszcze 2,5 litra na setkę. To i tak niezły wynik. Podoba mi się szybka reakcja na gaz. To wyraźna poprawa w porównaniu ze 100-konnym, wolnossacym 1.4. Na minus zaliczyłbym prace sprzęgła. Ma zbyt duży skok, który wymaga przyzwyczajenia i utrudnia płynna jazdę.

Do testu dostałem wersję Acitive. To stylistyczna wariacja na temat SUVa. Skoro ten segment jest tak modny, czemu nie zaserwować stylizacji tego typu w segmencie aut miejskich? Hyundai nie jest zresztą prekursorem tego rozwiązania. Nie ma tu wprawdzie (niestety) napędu na cztery koła, ale jest bojowy wygład. Plastikowe osłony, zmienione zderzaki, relingi dachowe czy „pancerna” klapka wlewu paliwa. W środku zaledwie metalowe nakładki na pedały. Tu chciałoby się czegoś więcej. Taka rekreacyjna stylizacja może się podobać. Moim faworytem pozostaje jednak „zwykłe” i20, z dieslem pod maska. Taki wóz to jeden z najlepszych wyborów z segmencie aut miejskich.

Michał Karczewski, fot. autora, maj 2017